Ekranowy komputer, czyli międzynarodówka

Na taśmie moich wspomnień jedna z najbardziej przerażających sytuacji zapisała się dwadzieścia trzy lata temu. Będąc w teksaskiej miejscowości Fort Worth, tam gdzie zaczyna się zachód i dokąd filmowi kowboje gonią bydło, postanowiłem z nudów pójść do kina na jakąś błahą komedyjkę.

Na taśmie moich wspomnień jedna z najbardziej przerażających sytuacji zapisała się dwadzieścia trzy lata temu. Będąc w teksaskiej miejscowości Fort Worth, tam gdzie zaczyna się zachód i dokąd filmowi kowboje gonią bydło, postanowiłem z nudów pójść do kina na jakąś błahą komedyjkę.

Przez wrodzone gapiostwo pomyliłem sale. Gdy znalazłem się w ciemnym korytarzyku prowadzącym do foteli, usłyszałem melodię, która w moim pokoleniu kojarzyła się jednoznacznie - Międzynarodówkę. Następna myśl, która zakołatała w pustej głowie, była oczywista: weszli także i tutaj! Młodym, którym dziarskie takty przypominają raczej polecenie ''Sztandar wyprowadzić'', zaś słów nie znają w ogóle, polecam dwie strony: z polskim tekstem (są w nim błędy literowe)http://www.ifa.hawaii.edu/~yan/int/int.html oraz z melodiąhttp://www.skazka.no/anthems/internationale-collection.html

Na szczęście nie weszli, tylko w kinie grano film Czerwoni (Reds, 1981) z Jackiem Nicholsonem i uroczą Diane Keaton, której nawet rewolucja nie była w stanie popsuć fryzury i makijażu. Nic więc dziwnego, że teraz po latach z prawdziwą przyjemnością oczekiwałem na Something's Gotta Give, (pol. tytuł Lepiej późno niż wcale, film na ekranach ukaże się w kwietniu,http://film.onet.pl/9761,film.html ). Tym razem wyszedłem z kina mniej zadowolony, bo choć aktorka zestarzała się pięknie, a pupcia Nicholsona jest różowa, to jednak konsultanci komputerowi znowu się nie spisali. To chyba jakieś fatum ciążące nad naszą branżą. We wczesnych latach komputeryzacji w każdym filmie musiała być duża szafa, która błyskała lampkami albo pluła kartami (pamiętna scena z Katherine Hepburn w filmie Desk set 1957). Potem nastąpiła fascynacja klawiaturą: niemalże w każdym filmie jakiś nastolatek szybko w nią stukał (ach, ten niezapomniany dźwięk tamtych klawiatur), aby od ręki włamać się do najbardziej strzeżonego komputera rządowego, jak w WarGames, 1983.

Dziś w typowym filmie każdy ma laptopa, który oczywiście jest zawsze podłączony do Internetu i nigdy nie wymaga ładowania baterii (kable źle się komponują w kadrze). Także Jack i Diane mają Macintosha Ti oraz Sony Vaio, bo równowaga PC musi być zachowana, choć akurat w tym przypadku dwa maki byłyby jak najbardziej na miejscu. Główny bohater od ręki podłącza się do domowej sieci bezprzewodowej, co ostatecznie też mogę zrozumieć - wybaczą mi znajome panie artystki, ale żadna z nich nie ma zabezpieczonej stacji bazowej. Skąd jednak bohater zna nicka gospodyni, tego w żaden sposób zrozumieć się nie da, nie wspominając o takim drobiazgu, jak prawdopodobna niezgodność protokołów czatu. Programy używane do czatowania to kolejna specjalność filmowców: zamiast wziąć kasę od Microsoftu, AoL albo Apple'a, pokazują na dużym ekranie małe okienko z czymś, co ma udawać funkcjonalną aplikację. Kiedy sala śmiała się z wymiany zdań między bohaterami, ja bawiłem się wyglądem okienka owego "programiku" i wyraźnym menu z fontem do wyświetlania tekstu, kompletnie nie na miejscu w programie czatowym.

Myślę, że za dwadzieścia lat z nostalgią będziemy oglądali filmy, w których komputery nie tylko statystowały, ale grały niemalże główne role, jak w The Net, 1995. Może nawet poprzez różne modele komputerów, umieszczane przez dekoratorów na planie, będzie można datować filmy, tak jak się to robi z modą oraz fryzurami. Taka jest dzisiejsza międzynarodówka - wszyscy używamy takich samych komputerów. Bez dziarskich marszy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200