Dywagacje samobójcy

Niezwykle rzadko czytuję umowy licencyjne na oprogramowanie standardowe. Idę tutaj wyraźnie na skróty, bo czegóż mógłbym się dowiedzieć nowego, co mogłoby być pomocne w normalnym użytkowaniu produktu. Okazuje się jednak, że czasami warto zajrzeć na kartkę papieru otrzymaną z zakupionym programem, gdyż można z niej wyczytać rzeczy intrygujące.

Niezwykle rzadko czytuję umowy licencyjne na oprogramowanie standardowe. Idę tutaj wyraźnie na skróty, bo czegóż mógłbym się dowiedzieć nowego, co mogłoby być pomocne w normalnym użytkowaniu produktu. Okazuje się jednak, że czasami warto zajrzeć na kartkę papieru otrzymaną z zakupionym programem, gdyż można z niej wyczytać rzeczy intrygujące.

Oto kilka cytatów z pewnej licencji: "Producent gwarantuje, że program X będzie w znacznym stopniu działał zgodnie z dołączoną dokumentacją..." - rozbroiło mnie już to na wstępie. Po pierwsze po dokumentacji ani śladu. Być może znajduje się ona na zafoliowanym krążku CD, ale z kolei inny paragraf tej umowy jasno mówi, że: "w przypadku braku zgody na warunki licencji należy w ciągu 60 dni zwrócić nie naruszony pakiet wraz z dowodem zakupu".

No i masz babo placek. Nie wiadomo co mieści się pod określeniem "pakiet". Przypuszczam, że nie pudełko, w którym znalazłem druk umowy i które musiałem także z folii obedrzeć, aby przeczytać to, co teraz przytaczam. Nie wiem więc czy pakiet naruszyłem, czy też nie.

Jakby się kto uparł, to już jestem przekreślony - znana sytuacja paradoksu licencjonowania produktów Microsoftu sprzed lat.

Wracając jednak do wątku nieszczęsnej dokumentacji - nawet jeśliby ona była w formie papierowej, to określenie funkcjonalności programu jako w znacznym stopniu zgodnej z dokumentacją jest żywą satyrą i robieniem sobie pośmiewiska z klienta. Nie wiem jak interpretować "znaczny stopień zgodności" - czy jest to bezwzględna większość, czyli 51% cech opisanych w instrukcji program spełnia, zaś w 49% robi zgoła inaczej. A może jest to jakieś stochastyczne odstępstwo od normy. Nie podano jednak odchylenia standardowego, jakim i pod jakim kątem należałoby posłużyć się, określając stopień zgodności.

Czytając dalej fragmenty umowy, napotykamy zdanie: "Producent nie gwarantuje, że oprogramowanie spełni oczekiwania nabywcy".

No i słusznie - klienci mają zawsze wygórowane wymagania, chcieliby gwiazdkę z nieba za półdarmo, więc trzeba im to wybić z głowy. Ja oczekiwałbym na przykład, że wskutek zakupu tejże licencji stanę się osobą sławną i bogatą, więc mógłbym rościć sobie pretensje do producenta o odszkodowanie i jako żywo miałbym prawo, gdyż przeświadczony jestem, że sława i bogactwo ominą mnie szerokim łukiem, mimo że oczekiwania moje w tej mierze są wielkie. A nie wiadomo jakie jeszcze inni mieliby fanaberie w związku z zakupem tegoż produktu.

Idźmy jednak dalej: "... firma X nie gwarantuje całkowitej bezbłędności programu oraz poprawnego współdziałania z innym oprogramowaniem". Rzeczywiście w obecnych czasach niczego nie można być pewnym, więc najlepiej odżegnać się od wszystkiego. Przez inne oprogramowanie można rozumieć też system operacyjny, której to platformie jest dedykowany wzmiankowany produkt. Przeczytawszy fragment mówiący: "Nabywca ponosi pełne ryzyko co do możliwości użycia zakupionego programu do określonego celu", nie powiem, zawahałem się - coś we mnie zadrżało, poczułem strach i miałem wizję jak to sadowię program na serwerze firmy, a on wykłada maszynę na amen, ja zaś zostaję zwolniony z pracy za lekkomyślne i ryzykowne działania.

Wobec powyższego od kilku dni kombinuję - zainstalować, nie zainstalować, napytać sobie biedy czy nie, skoczyć w otchłań czy pozostać na powierzchni. Na razie programu nie zainstalowałem, mimo że raz w przypływie szatańskiego podszeptu chciałem to uczynić. Okazało się jednak, że napęd CD w serwerze jest uszkodzony. Czyżby aniołowie nade mną czuwali?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200