Dyskretny szum komputerów

Kiedyś, przed laty, przyjaciel, biolog i medyk w jednej osobie, tłumaczył mi zawiłości układu pozwalającego wielorybom utrzymywać stałą ciepłotę ciała, mimo intensywnego chłodzenia wodą, w której pływają.

Kiedyś, przed laty, przyjaciel, biolog i medyk w jednej osobie, tłumaczył mi zawiłości układu pozwalającego wielorybom utrzymywać stałą ciepłotę ciała, mimo intensywnego chłodzenia wodą, w której pływają.

Proces spalania w komórkach ich ciała leżących tuż pod skórą jest tak intensywny, że rodzi skojarzenie z autentycznym piecem. Nasz gatunek z zimnem radzi sobie stosownym ubiorem, ale miewa problemy z odprowadzaniem nadmiaru ciepła, z czym radzi sobie, wydzielając pot odbierający ciepło podczas parowania.

Prądu elektrycznego nie widać, ale o tym, że on jednak istnieje, można się przekonać widząc, że coś się kręci, świeci lub grzeje. Właśnie to ostatnie zjawisko - grzanie - towarzyszy niemal każdemu przypadkowi korzystania z elektryczności, co powoduje, że musimy szukać sposobów na rozproszenie tego ciepła, by zapobiec zniszczeniu czy nawet pożarowi. Wyższym napięciem można "przepchać" więcej prądu przez cienkie przewody, ale w miarę zwiększania napięcia pojawiają się problemy z izolacją. Schodząc z kolei z napięciem w dół, trzeba zwiększać grubość przewodów, aby uniknąć niepożądanej zamiany prądu na ciepło. Związane z tym dylematy najlepiej ilustrują lampy elektronowe, na których zbudowano pierwsze komputery i które to lampy są nadal bezkonkurencyjne w wysokiej klasy wzmacniaczach akustycznych.

Problemy z odprowadzaniem niechcianego ciepła towarzyszyły komputerom od momentu ich powstania. Czy były to lampy elektronowe, czy tranzystory, czy układy scalone - zawsze potrzebne były zwykłe wentylatory, by usuwać groźny nadmiar ciepła.

Czytałem kiedyś specjalistyczne opracowanie amerykańskie na temat pożarów komputerów. Wynikało z niego, że najczęstszą ich przyczyną były wentylatory, które przestały się obracać i - zamieniając dalej prąd na ciepło - stawały się źródłem ognia. To z kolei spowodowało wyposażenie ich w czujniki temperatury, jedyne układy władne wyłączyć cały komputer bez ostrzeżenia.

Gdzieś na początku lat 80. powstał nawet - jak go nazywano - komputer na wodę, w którym firma IBM zastosowała układy scalone, przez które w celu - a jakże - usuwania nadmiaru ciepła - tłoczono wodę. Krążyła ona tam w układzie zamkniętym i musiała być bardzo czysta, by nie zatkać kamieniem kanalików w układach.

Pierwszym komputerom osobistym do chłodzenia wystarczał ruch powietrza wymuszany wentylatorem zasilacza. Później, w miarę postępów w zagęszczaniu układów elektronicznych, pojawiły się wentylatory na mikroprocesorach, w macierzach dyskowych i obudowach co większych modeli.

Przed kilkoma dniami miałem okazję uczestniczyć w seminarium, które - co warte podkreślenia - odbywało się daleko od stolicy, na którym producenci mikroprocesorów, sprzętu i oprogramowania wspólnie przedstawiali swe dokonania z zakresu techniki 64-bitowej. Co ciekawe, uczestnicy tej dobrze przygotowanej oraz sprawnie i fachowo poprowadzonej imprezy wykazali szczególne zainteresowanie wnętrzem prezentowanego sprzętu. Okazało się, że taki komputer składa się głównie z licznych wentylatorów o różnej wielkości.

Jak trafnie zauważył jeden z obecnych tam kolegów, tzw. dyskretny szum komputerów (czyli wentylatorów) był, jest i będzie ich wspólną cechą, bez względu na to, czy w środku są lampy czy n-bitowy procesor.

W drodze powrotnej, w pociągu, czytałem książkę (którą mam nadzieję zająć się tu jeszcze przy innej okazji), bogatą w genialnie odkrywcze stwierdzenia na temat komputerów, w rodzaju: "Pierwsze komputery były niezgrabne, wymagały zasilania prądem o wysokim napięciu i bardzo szybko się grzały".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200