Dyplom

Nigdy jeszcze nie było tak łatwo jak obecnie napisać i obronić pracę dyplomową. Szerokim frontem do potrzeb klienta uśmiecha się cała masa usługodawców gotowych za niezbyt wygórowaną gażę napisać lub sprzedać pracę dyplomową. Gdyby jeszcze tylko ktoś mógł reprezentować delikwenta na samej obronie...

Lokalny Informatyk kończąc niegdyś studia na politechnice, pracę dyplomową zaczął pisać w październiku. Po wykonaniu szeregu badań, testów, analiz, napisaniu specjalistycznego oprogramowania i wreszcie po przelaniu efektów swojej mitręgi na papier, do egzaminu dyplomowego przystąpił z końcem maja następnego roku. Czyli, jak by nie liczyć, proces ten zajął mu cały rok akademicki, co bynajmniej nie wynikało z tępoty Lokalnego, ale z ciężaru gatunkowego pracy dyplomowej. Temat był trudny, w miarę unikatowy i na pewno wymagający wkładu własnej inwencji. Ale wziąć tu należy pod uwagę poprawkę historyczną, bowiem opisywane zdarzenie miało miejsce w niesłusznym systemie politycznym i dzisiaj takie wypaczenia nie mają racji bytu. Teraz liczy się szybkość, operatywność, komercja. Takie sprawy jak zaangażowanie osobiste, to może są i ważne, ale dopiero, gdy to zaangażowanie przekuwa się na konkretny zysk dla pracodawcy.

Obecnie pracę dyplomową pisze się w dużej mierze z Internetu i w zależności od stopnia tego niepopularnego zaangażowania osobistego, albo pozyskuje się fragmenty opracowań, albo też całe prace - czy to udostępniane na życzenie za opłatą czy pisane na extra zamówienie. Dzięki temu młody człowiek uzyskuje większą elastyczność w dysponowaniu swoim czasem. Na przykład, jedzie na rok za granicę do pracy, po czym wraca na urlop do kraju, aby w tym czasie napisać i obronić dyplom. Oczywiście urlop w najlepszym przypadku trwa miesiąc. Zdolną mamy młodzież w dzisiejszych czasach.

W związku z powyższym Lokalny protestuje przeciwko nadawaniu tytułu magistra absolwentom studiów, gdzie nie są gwarantowane odpowiednio wysokie wymagania dla poziomu pracy dyplomowej. Według Lokalnego, to właśnie zbyt trywialne tematy takich prac oraz znikoma ich indywidualność skutkują łatwą powielarnością oraz niskim nakładem wiedzy oraz intelektu w tym procesie. Jeśli mamy tworzyć grę pozorów, to lepiej już nadawajmy tytuły tym wszystkim, którzy za nie zapłacą.

Myślę, że przez Lokalnego Informatyka przemawia czysta zawiść. Zapewne gdyby było go stać, kupiłby sobie całkiem niedrogo tytuł doktora w którejś z zagranicznych uczelni, których oferty walają się po Internecie. A tak, to zachowuje się jak pies ogrodnika.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200