Domowa obsługa komputerowa

Kiedyś pisałem w tym miejscu o - szczególnie częstych w informatyce - próbach znajdowania skrótów, które są jednocześnie coś znaczącymi słowami.

Kiedyś pisałem w tym miejscu o - szczególnie częstych w informatyce - próbach znajdowania skrótów, które są jednocześnie coś znaczącymi słowami.

Ciesząc się każdą minutą wolnego między Gwiazdką a Nowym Rokiem i czytając w The New York Times artykuł, o którym za chwilę, przypominam sobie ten sam okres z roku bodaj 1979, kiedy to kupiłem kolorowy telewizor, którego produkcję właśnie wtedy podjęto w Polsce.

Niemal do sprawy narodowej urósł wówczas problem nazwy tego telewizora. W pewnym momencie zwycięski był PAW - kojarzący się z feerią barw pawiego ogona, a jednocześnie stanowiący skrót od Polski Aparat Wielobarwny. Nazwę tę zniszczył - o ile dobrze pamiętam - Michał Radgowski, przedstawiając w Polityce felieton, w którym sąsiad odwiedzał sąsiada i - prosząc o włączenie telewizora - mówił: "- Puść pan pawia...". Telewizor nazywał się ostatecznie "Jowisz".

Przy pierwszej awarii świeżo nabytego telewizora doznałem niemal szoku. Nie, nie dlatego że się popsuł. Szokujące było to, że telewizora nie trzeba było nigdzie wozić, a w dzień po telefonicznym zgłoszeniu, o wyznaczonej porze zjawił się w domu specjalista: garnitur, czysta koszula, krawat... Do tego elegancka walizeczka, w której narzędzia i przyrządy pomiarowe, że tylko zazdrościć...

Wiemy z własnego doświadczenia, że korzystanie z komputerów staje się coraz łatwiejsze: nic prostszego, jak np. samodzielnie skonfigurować połączenie z Internetem, zastosować ostatnie poprawki do systemu operacyjnego czy znaleźć w sieci i uruchomić najnowszy sterownik do modemu bądź drukarki. Funkcjonalność oprogramowania jest tak przejrzysta, że nie sposób popełnić błędu i nieświadomie zapędzić się na drogę bez powrotu. Nawet slogan reklamowy "Plug and play" jakby wstydliwie zniknął, bo przecież wszystko jest "plug and play" (o "plug and pray" mówią tylko niepoprawni malkontenci).

Wracając do wspomnianego The New York Times: piszą tam o wizytach domowych specjalistów od komputerów. Okazuje się, że w 60 milionach domów w USA są już komputery, z którymi Amerykanie miewają od czasu do czasu problemy. A problem może tam oznaczać nie odrobione zadanie domowe, nie napisany artykuł (felieton?) czy nie dokończony na czas biznesplan. Indagowani przez autora specjaliści są jednak wyraźnie sfrustrowani: zamiast prawdziwych problemów, wymagających wiedzy i wysiłku intelektualnego, ciągle a to kawa w klawiaturze, a to wtyczka nie tkwiąca w kontakcie... Ambitniejszy przypadek to klient, który przestawiając komputer zamienił miejscami wtyczki kabla modemowego i sieciowego i całą noc bezskutecznie usiłował połączyć się przez modem.

Specjaliści ci dzielą swych klientów na trzy grupy: obsesjonatów, nadgorliwych i tzw. stracone pokolenie. Obsesjonaci są wrażliwi nawet na kosmetyczne zmiany i podniosą alarm, gdy po naprawie zauważą chociażby drobną zmianę w działaniu systemu, układzie plików lub katalogów. Nadgorliwi muszą mieć wszystkie ostatnie zmiany i poprawki, mimo że w ich przypadku nie mają one żadnego znaczenia. Stracone pokolenie to na ogół ludzie starsi, pełni obaw przed każdą techniką, z którymi trzeba umieć szczególnie postępować...

Służba tego rodzaju kojarzy się w jakiś sposób również z domowymi wizytami lekarzy. Wracając do skrótów - myślę, jakby nazwać takie usługi w Polsce, gdy już zaczną być dostępne. Biorąc pod uwagę dopiero co wspomniane skojarzenie i dozę szamaństwa, celebrowanego u nas przez każdego specjalistę (kto nie pamięta hydraulika, jego ucznia i klienta z "Dudka"?), sądzę, że nieźle brzmi Domowa Obsługa Informatyczna. W skrócie: DOI.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200