Dokąd zmierza Internet

Wiadomo już, że rozwój Internetu nie jest liniowy. Co zatem może czekać nas za np. 5 lat?

Wiadomo już, że rozwój Internetu nie jest liniowy. Co zatem może czekać nas za np. 5 lat?

Prognozowanie czegokolwiek w tak turbulentnym świecie, w jakim żyjemy, jest jak niesienie przed sobą i usilne osłanianie świeczki pośród huraganu z nadzieją, że dostrzeżemy ślad ścieżki, która nas dokądś prowadzi. Jeśli jednak nie osłonimy tego wątłego płomienia, to będziemy pogrążeni w całkowitej ciemności.

Taka filozoficzna refleksja towarzyszyła mi przy lekturze obszernego raportu-prognozy "Smart Internet 2010". Opracowanie to, choć powstałe w Australii, nie jest dokumentem prowincjonalnym. Jest dojrzałe i kompetentne, na co z pewnością miało wpływ zaangażowanie wybitnych konsultantów międzynarodowych (m.in. L. Lessiga, B. Wellmana, E. M. Rogersa).

Trzeba autorów pochwalić za odwagę intelektualną: prognozowanie w przypadku czegoś tak ulotnego jak Internet jest przedsięwzięciem ryzykownym. W większości dziedzin taka prognoza byłaby krótkoterminowa; w sferze Internetu trzeba ją uznać za długoterminową, a więc obciążoną największą skalą ryzyka.

Tym, co uderza w prognozie, jest jeśli nie brak, to z pewnością daleko idąca oszczędność w ewaluowaniu i wartościowaniu przewidywanych scenariuszy. Takie podejście mnie nie rajcuje, lubię zdecydowane opinie w kwestii, co jest dobre dla ludzi, co złe, a co obojętne. Takiej metodzie hołdowałem od lat, także na tych łamach. Taki był też od dawna kierunek w badaniu technologii, nie tylko ICT, nazywany technology assessment (wartościowanie technologii).

A może takie podejście jest dobre? Może odświeża myślenie? Bo co to znaczy, że aplikowanie technologii prowadzi w dobrym, złym lub obojętnym kierunku. Dla kogo w dobrym, a dla kogo w złym? Zawsze takiej oceny dokonuje się w kategoriach określonych wartości (to co moralnie pożądane), albo interesów (to co korzystne), albo jednego i drugiego (i wtedy można mówić o pełni szczęścia). Inaczej mogą oceniać to co dobre w technologiach ich twórcy, inaczej producenci, inaczej biznes, który nimi handluje, a jeszcze inaczej rożne grupy użytkowników. Nie mówiąc już o "jajogłowych", którzy diagnozują i prognozują skutki społeczne.

Na ogół zawsze było tak, że nowe technologie rozwarstwiają społeczeństwo: premiują użytkowników-pionierów, których na nie stać i mają kompetencje, aby z nich korzystać. Jest to wczesna mniejszość. Większość nie odnosi korzyści na starcie, ale odnosi je później, gdy dojdzie do pełnej dyfuzji technologii. Zawsze jednak będą outsiderzy, których to nie interesuje, albo nie mają odpowiednich kompetencji, albo też szans, bo są zmarginalizowani i wykluczeni.

W kwestii ewaluacji autorzy są jednak trochę niekonsekwentni. W tytule swej prognozy umieszczają słowo smart (inteligentny). A więc jednak coś przesądzają, czy też wieszczą dominującą tendencję. To słowo kojarzymy z czymś dobrym, korzystnym, chciałoby się powiedzieć postępowym. Nie mówią tego wprost, ale przecież szyld "smart Internet" nawiązuje do inteligentnych technologii (R. Kuzweil), społeczeństwa wiedzy, konceptu refleksyjnych struktur społecznych (Anthony Giddens), czy inteligencji kolektywnej (D. de Kerkhove), inteligentnego tłumu sieciowego (H. Reinhold i nieznany u nas James Surowiecki, autor książki "The Wisdom of Crowds").

Wszelako w treści tego raportu-prognozy owa optymistyczna wiara w "smart Internet" jako tendencję dominującą nie znajduje potwierdzenia. Autorzy dokonują pewnego wybiegu metodologicznego: prognozują nie tyle możliwe tendencje rozwoju Internetu, ile odtwarzają pewne szkoły myślenia na temat jego przyszłości pod kątem zmian technologii, ich wpływu na ludzi i na struktury społeczne. Żadnej z tych szkół nie kwalifikują dodatnio lub ujemnie, choć pewne zawoalowane sympatie i antypatie da się wyczuć, bo w analizach społecznych nie ma czystego obiektywizmu, zawsze wychodzi jakaś optyka.

1. Adaptacyjne środowisko użytkownika

Według tej szkoły Internet będzie się stawał coraz bardziej przyjaznym dla użytkownika środowiskiem wymuszającym koewolucję i koadaptację: użytkownik będzie się adaptował do tego środowiska, a technologie ze swej strony będą tak projektowane, żeby mu w tym pomóc. Twórcy oprogramowania i urządzeń będą we własnym interesie rozpoznawać rzeczywiste potrzeby komunikacyjne użytkowników, ich nawyki i preferencje czy zadania, jakie mają do wykonania. Potrzeba dobrego rozpoznawania potrzeb użytkowników zmieni sposób projektowania. Nie wystarczą wyobrażenia o tym, czego ludzie chcą - potrzebne będzie dobre rozeznanie środowiska komunikacyjnego w aspekcie biznesowym, społecznym, kulturalnym, rozrywkowym itp.

By to osiągnąć, potrzebujemy konceptualnego modelu ICT, który pozwoli projektować systemy przystające do mentalności człowieka. Dzisiaj na skutek braku tego modelu miliony menedżerów, bankowców, właścicieli małych firm, lekarzy, nauczycieli i przedstawicieli wielu innych kompetencji i profesji popadają we frustrację i bezradność wobec nadmiaru produktów znajdujących się wokół nich. Ma to swoje źródło w tym, że tak naprawdę użytkownik nie jest w centrum uwagi; wykonuje się za mało testów ergonomii czy badań użyteczności i używalności danego produktu. W rezultacie użytkownicy nie wykorzystują możliwości i funkcji urządzeń: para idzie w gwizdek, marnuje się dużą część potencjału intelektualnego na wymyślanie tych funkcji. Często zdarza się, że użytkownicy potrzebują takich funkcji, jakich twórcy ICT nie przewidzieli. Dobrym przykładem jest tu SMS, który miał pierwotnie służyć do komunikacji operatorów z klientem, a stał się hitem wśród mediów komunikacji. Nieco podobnie było z pocztą elektroniczną. W historii już nieraz tak bywało, że nowe wynalazki miały udoskonalić starsze i nawet jeśli były często uważane za przełomowe, to jednak wyobraźnia nie sięgała poza stare użycie, nie podsuwała nowego użytku. Tak było z samochodem, który miał być pojazdem autotrakcyjnym, "karocą bez konia", albo - weźmy jeszcze lepszy przykład - z radiem, które miało być telegrafem bez drutu, a nie środkiem masowego przekazu. To użytkownicy adaptowali je później do nowych potrzeb.

Konkludując: nie można liczyć na łatwe w adaptacji środowisko ICT, jest i będzie ono nadal corporate-driven, nie zaś human-centered. O większych szansach adaptacji użytkownika do środowiska technologicznego będzie można mówić dopiero wtedy, gdy komputer stanie się "cichym i niezauważalnym agentem", częścią infrastruktury, jak sieć elektryczna. Temu, że tak nie jest, winne są strategie marketingowe, od których wszystko się zaczyna. Bo to marketingowcy właśnie wysyłają nieodpowiednie sygnały na rynek i odbierają nieadekwatne sygnały zwrotne; oni decydują o specyfikacji produktu, od której zależy cały późniejszy kierunek postępowania: design - wyrób - sprzedaż i dostawa - użytkowanie - serwis i naprawy - pomoc ekspercka.

Kluczem do kreowania Internetu jako przyjaznego środowiska jest łatwość "udomowienia" urządzeń, dzięki którym operujemy w tej przestrzeni. Inaczej mówiąc, gdy zachowana zostanie równowaga między jego sustaining (ciągłość) i disruptive nature (przełomowa technologia). Ten scenariusz zapowiada renesans kultury interaktywnej, jaka miała miejsce przed umasowieniem i instytucjonalizacją bądź hierarchizacją komunikacji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200