Długopis i drukarka

Ostatnio nieczęsto zdarza mi się zabierać do prac technicznych. Nie ten już wzrok i nie ta precyzja ruchów, a poza tym wszystko dziś takie małe, że ani tam coś dokręcić czy dolutować.

Ostatnio nieczęsto zdarza mi się zabierać do prac technicznych. Nie ten już wzrok i nie ta precyzja ruchów, a poza tym wszystko dziś takie małe, że ani tam coś dokręcić czy dolutować.

Gdy zaczynałem chodzić do szkoły, obowiązywało pisanie stalówkami, których zapas nosiło się w szkolnej torbie w pudełku po zapałkach. Każda zaś ławka szkolna miała wtedy otwór na szklany kałamarz, do którego woźny co jakiś czas, z wielkiej butli, dolewał atramentu.

Tak się złożyło, że już pod koniec liceum dostałem pierwszy długopis. Pochodził on z NRD, miał smukłą, niebieską obudowę i zaczep w złotym kolorze, który podczas wkładania do kieszeni wyzwalał mechanizm chowający czubek wkładu piszącego. Długopis ten był powodem licznych problemów, gdyż część licealnych profesorów nie tolerowała niczego poza piórem.

Później długopisy stały się bardziej popularne, jednak wkłady do nich były drogie, co spowodowało pojawienie się licznych punktów do ich ponownego napełniania tuszem. Czynność ta wiązała się jednak z koniecznością wyciśnięcia z gniazda kulki piszącej i ponownego jej osadzenia po napełnieniu. Efekt był taki, że długopis stawał się piórem podwójnie kulkowym, czyli podczas pisania zostawiał na papierze rozmazujące się kulki tuszu.

Równolegle ze wzrostem popularności długopisów rozwijały się konstrukcje urządzeń do wysuwania i chowania końcówki piszącej wkładu. Powstawały setki najróżniejszych, przemyślnych mechanizmów, z których większość przestawała działać jeszcze przed wypisaniem się wkładu.

Dziś w cenie są już tylko długopisy zaliczane do grupy markowych, a zwykłe i trochę od nich droższe rozdaje się masowo na targach, promocjach i konferencjach, zaopatrzywszy je wcześniej w odpowiednie znaki firmowe, hasła propagandowe i reklamowe.

W każdym jednak długopisie, zarówno współczesnym, jak i tym sprzed lat, działającym i uszkodzonym, tkwi swoisty skarb, czyli niewielka spiralna sprężynka, która, w zależności od rozwiązania, wysuwa bądź chowa wkład.

Otóż, co mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, w całej mojej praktyce majsterkowania: domowego, samochodowego, elektrycznego, mechanicznego i jakiego tam jeszcze, nie było rzeczy bardziej przydatnej i uniwersalnej od sprężynki długopisowej.

Przycinane, rozciągane, wyginane w najróżniejsze kształty, odpuszczane i ponownie hartowane, sprężynki te pełniły tysięczne funkcje w radiach, telewizorach, samochodach, mechanicznych maszynach do liczenia i pisania, przełącznikach, damskich klipsach, telefonach i gdzie się jeszcze dało.

A co to wszystko ma wspólnego z tytułową drukarką? Ano to, że ludziom już się długopisem pisać nie chce, tylko od razu do komputera i na drukarkę. Bo inaczej już nie potrafią i innej drogi nie znają. Aż zdarzy się to, co niedawno spotkało moją znajomą. Zaciął się jej papier w drukarce, która oddała go po wyszarpaniu, ale przy okazji wypluła kolekcję rolek, sprężynek i blaszek.

Ponieważ tekst miał być gotowy na poniedziałek, a był sobotni wieczór, stałem się ostatnią instancją pomocy. Dostałem drukarkę i słoik po dżemie z całą resztą drobiazgu. Gdy już wszystko jako tako dopasowałem i poskładałem, był środek nocy, no... i brakowało dwóch spiralnych sprężynek, wyjątkowo delikatnych i o niewielkiej średnicy.

Resztę można już sobie dopowiedzieć - ratunkiem, jak wiele razy w przeszłości, okazał się długopis. Tym razem jednak, jedyną odpowiednią sprężynkę znalazłem w cennym, prawie nowym, markowym długopisie. Po przecięciu dała dwie, idealnie pasujące do drukarki, która do dziś działa znakomicie.

Ludziom nie chce się już pisać ręką, a długopisy - jak widać - ustępować nie zamierzają.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200