Demokracja sieciowa

Mamy rok 509 p.n.e. - Ateny Klejstenesa. Szczytowym osiągnięciem demokracji greckich miast-państw jawi się "ostracyzm" - sąd skorupkowy. Na wiosennym zgromadzeniu ludowym stawia się pytanie wszystkim obywatelom, "Czy znany jest wam ktoś, kogo moglibyście podejrzewać o chęć przywłaszczenia sobie władzy?" Jeśli pada chociaż jedna odpowiedź twierdząca, odbywa się ponowne zgromadzenie, na którym każdy obywatel wypisuje na glinianej skorupce nazwisko wroga państwa. Wystarczy "zebrać" 6000 głosów, aby "zasłużyć" na 10-letnie wygnanie. 6000 niechętnych sobie obywateli. Dużo to czy mało?

Mamy rok 509 p.n.e. - Ateny Klejstenesa. Szczytowym osiągnięciem demokracji greckich miast-państw jawi się "ostracyzm" - sąd skorupkowy. Na wiosennym zgromadzeniu ludowym stawia się pytanie wszystkim obywatelom, "Czy znany jest wam ktoś, kogo moglibyście podejrzewać o chęć przywłaszczenia sobie władzy?" Jeśli pada chociaż jedna odpowiedź twierdząca, odbywa się ponowne zgromadzenie, na którym każdy obywatel wypisuje na glinianej skorupce nazwisko wroga państwa. Wystarczy "zebrać" 6000 głosów, aby "zasłużyć" na 10-letnie wygnanie. 6000 niechętnych sobie obywateli. Dużo to czy mało?

Ponad sto lat później - w roku 399 p.n.e. - na rynku ateńskim odbywa się proces słynnego filozofa. W ustroju demokratycznym każdy obywatel ma prawo wnieść oskarżenie, choćby absurdalne, na każdego obywatela. Panowie Anytos, Likon i Meletos skarżą się, że Sokrates winien jest bezbożności i demoralizuje młodzież. Każdy Ateńczyk wie, że oskarżony jest najbardziej "cnotliwym z cnotliwych" i to właśnie kłuje w oczy wielu wpływowych, ale do cna zepsutych obywateli. Autorytet moralny? Skończmy z nim wreszcie, chociaż nikt nie chce jego śmierci. Tryby demokracji są jednak bezlitosne. Sokrates, któremu prawdziwa cnota nie pozwala wymknąć się oprawcom, wypija kielich śmiertelnej trucizny. Czy musi?

Po dwóch i pół tysiącleciach ludzki charakter prawie się nie zmienił. Ciągle ta sama skłonność do agresji i nieumiejętność przyznawania się do najmniejszego nawet przewinienia. Zasady państwa prawa i demokracji uległy tylko niewielkim modyfikacjom. Dzisiaj również każdy z obywateli może być oskarżony o prawie wszystko, często nie mając możliwości skutecznej obrony. Zmieniła się za to cała otoczka materialna, w której żyjemy i możliwości przekazywania informacji. Mogą one powodować konsekwencje, które nigdy nie przyszłyby do głowy Orwellowi. Za parę lat, żeby skazać kogoś na banicję nie trzeba będzie zbierać się na ateńskiej agorze z glinianą skorupką w ręku. Wystarczy dostęp do sieci.

Cieszy nas dynamizm, z jakim rozwija się sieć Internet. Skrzętnie liczymy każdego miesiąca kolejne miliony użytkowników dołączanych do tej ogólnoświatowej sieci. Podskakujemy wprost z radości, że już niedługo zintegrujemy wszystkie media łączności, włącznie z kablową telewizją, w jeden organizm. No, i co z tego, pytam? Oznacza to tylko tyle, że ci, którzy nigdy nie biorą do ręki książki ani nie czytają prasy (zgadnijmy ile to procent społeczeństwa?), nie będą już nawet musieli fatygować się po kasety wideo do wypożyczalni. Będzie też można znacznie łatwiej niż przez telefon zamówić pizzę i hot wings, a do tego skrzynkę piwa. Krótko mówiąc "wirtualne wszystko" stanie się jeszce łatwiej dostępne. Zapewniam też Szanownych Czytelników, że bałagan i stosy śmieci informacyjnych będą narastały w sieci, już nawet nie w postępie arytmetycznym, ale wykładniczo.

To wszystko są jednak koszty cywilizacji (głównie materialnej niestety!), które jako społeczność światowa będziemy ponosić. I możemy się tutaj nie zamartwiać tymi milionami abonentów sieciowych, którzy będą umierać w wieku 40 lat, oglądając trzy-cztery filmy dziennie. Niepokoi natomiast jeden aspekt rozwoju i powszechnego dostępu do sieci - nieograniczone możliwości jakie stwarza ona dla wprowadzania i wykorzystywania demokracji bezpośredniej w życiu społecznym. Będą się w nim liczyli wyłącznie ci, posiadający (jak już kiedyś pisałem) adres sieciowy. Reszta, nieliczna zresztą, będzie poza nawiasem. Ci jednak pełnoletni, naznaczeni adresem sieciowym, takim jak PESELE, będą mogli mieć decydujący wpływ (ha, ha! - już podobno mają go dzisiaj) na to, co dzieje się w państwie. Będzie można ich przecież bezpośrednio poprosić o wypowiedź w najważniejszych sprawach - prywatyzacji, konstytucji, wyborze prezydenta. Czy za fasadą demokracji widzimy już czające się niebezpieczeństwa? Co będzie, jeśli demokratycznie stawiane pytania będą dotyczyły grup społecznych, którym trudno się bronić? W Holandii już dzisiaj, nawet bez sieci, społeczeństwo dopuszcza dokonanie eutanazji. Czy jeśli, po takim wypadku jak w Mławie zadamy sieciowemu społeczeństwu, przestrzegając wszelkich demokratycznych procedur, pytanie o sens i formy współpracy z mniejszością cygańską - będziemy mogli oczekiwać jej sprawiedliwego osądu. Czy...? Takich wątpliwości może być wiele. Trudno przecież spodziewać się mądrości grupowej, społecznej, ludowej, czy klasowej, jak zwali to komuniści, gdy nawet już elity zawodzą. Dlatego hasło sieć, hasło Internet nie powinno pozbawiać nas umiejętności chłodnego przeglądu sytuacji. Nie chciałbym dożyć chwili, gdy demokracja sieciowa ograniczy mi, jak w starożytnej Sparcie, wiek, do którego mogę żyć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200