Da capo, czyli od początku

Podobno tylko raz w roku

Podobno tylko raz w roku

Tu i ówdzie panuje opinia, że tylko raz w roku informatyk mówi ludzkim głosem. Jest to opinia skrajna, jednak zawiera trochę prawdy. M.R. Wessel w książce Komputer i społeczeństwo (Wiedza Powszechna, 1976 z posłowiem Macieja Iłowieckiego) opisuje historyjkę o rozmowach zarządu firmy z informatykami. Po prezentacji tych ostatnich jeden z członków zarządu potrzebował wyjaśnień autora książki, gdyż nie wiedział, o czym mówili informatycy. Uznał, że przyznanie się do niezrozumienia ich wystąpienia byłoby ujmą dla niego, jako członka zarządu. Poprosił więc o czas i poszukał doradcy. M.R. Wessel doradził mu, by w przyszłości żądał od informatyków wyrażania się w zrozumiałym języku, a nie w ich dialekcie. Jak często zdarzają się takie sytuacje w praktyce? Twierdzę, że są regułą. Na domiar złego wielu naszych menedżerów zwykle nie radzi się specjalistów, tylko na siłę doucza się np. w sieci czy Oracle i zaczyna toczyć z informatykami dysputy, których nikt nie jest w stanie zrozumieć. Nawet oni sami. Efekty tego mogą być jednym wielkim nieporozumieniem. Język informatyków jest rzeczywiście hermetyczny, jak każdy inny żargon zawodowy. Przyjmowane z angielskiego terminy techniczne stają się powoli zjawiskiem naturalnym. Są jednak zupełnie niepotrzebne w rozmowach z użytkownikami. Tak jak w dobrej restauracji zapachy z kuchni nie mogą docierać do sali jadalnej, tak w informatyce szczegóły techniczne nie powinny być przedmiotem dyskusji z użytkownikiem. Należy z nim rozmawiać w jego języku, trzeba znać dziedzinę jego zainteresowań i jego język. Jest to zadanie analityka biznesu i analityka systemów informacyjnych. Programista musi mieć trudności w porozumieniu się z użytkownikiem, gdyż dziedziny ich zainteresowań nie mają punktów stycznych.

Informatycy nie znają problematyki zarządzania, i to jest problem. Wiedzą zarazem, że nie ma dziedziny, w której techniki informacyjnej nie da się sensownie i z pożytkiem zastosować. Wiedzą, że nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać z jej wykorzystaniem. Sfrustrowani postawami użytkowników, często więc zabierają się do naprawiania rzeczywistości, ale postrzeganej ze swojego punktu widzenia. Skutki bywają opłakane. Rzeczywistość okazuje się inna od wyobrażeń, a użytkownicy nie wiedzą, czego chcą. Jakie są tego powody? Główne przyczyny tkwią w systemie edukacji, praktycznie nie zmienionym od czasów naukowego socjalizmu. Uniwersytety nadal kształcą w ramach sztywno wydzielonych kierunków studiów. To samo czynią akademie ekonomiczne, rolnicze i politechniki. Studenci mogą więc uczyć się jedynie tego, co przewidzieli autorzy programów. W konsekwencji informatycy nie rozumieją, do czego stosować technikę informacyjną, a użytkownicy mają blade pojęcie o tym, czym ona jest i jakie może przynieść korzyści. A lepiej wykształconych użytkowników skręca, gdy słyszą, że np. system wspomagania decyzji to rodzaj aplikacji bazodanowych. To jest rodzaj bełkotu inżyniera informatycznego czy informatykoekonomicznego z wykształceniem szkołowyższym.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200