Czwartkowy syndrom

Różne dni tygodnia mają swoiste konotacje. Z całym szacunkiem dla zasłużonych pracowników sektora usług obuwniczych, tzw. szewski poniedziałek raczej nie kojarzy się z ochotą do pracy ani tym bardziej trzeźwym podejściem do życia.

Różne dni tygodnia mają swoiste konotacje. Z całym szacunkiem dla zasłużonych pracowników sektora usług obuwniczych, tzw. szewski poniedziałek raczej nie kojarzy się z ochotą do pracy ani tym bardziej trzeźwym podejściem do życia.

Niedziela, kiedyś dzień święty, który należało spędzać w specjalny sposób, doczekała czasów, gdy jest dniem targowym. Z kolei klasyczna handlowa środa, która dała nazwę wielu miasteczkom, dla mojego pokolenia pozostaje raczej synonimem dnia bezmięsnego. Tak jakby nie można było w piątki połączyć tradycji kościelnej z brakami w zaopatrzeniu ludności. Moja żona w piątki po pracy niezmiennie zapada na syndrom piątkowy, tj. robi się ociężała i zamiast cieszyć się nadchodzącym weekendem, przysypia gdzieś w kąciku. Tymczasem mój komputer podobne objawy zaczął wykazywać w czwartki rano. Początkowo myślałem, że jest po prostu popsuty. Ale zauważyłem, że niechęć do pracy przejawia on tylko wtedy gdy chcę ściągnąć pocztę. Przyzwyczaiłem się do sprawdzania poczty elektronicznej o zaraniach. Jak się pocztę sprawdza rano, to odpowiedź ma szansę dotrzeć do korespondenta w Europie jeszcze tego samego dnia, co znacząco przyspiesza obieg listów.

Tak więc sprawdzam pocztę z regularnością zegarka ok. godziny 6. rano czasu wschodnioamerykańskiego. Przez wszystkie dni tygodnia idzie jak po maśle, bo nie ma wielu takich maniaków, którzy to muszą przeczytać listy, nim zjedzą śniadanie. Ale nie we czwartki. Gdy używałem jeszcze modemu, to sam proces dzwonienia do mego dostawcy usług internetowych odbywał się w czwartek zupełnie inaczej. To znaczy nie odbywał się w ogóle, gdyż brak było odpowiedzi DNS. Wielokrotnie w tej sprawie rozmawiałem z pomocą techniczną i zawsze zbywany byłem zdziwieniem, dlaczego właściwie muszę łączyć się akurat o 6. rano. Wreszcie nie wytrzymałem i przeniosłem się do innego miasta, gdzie Internet jest dostępny przez kabel telewizyjny. Moja radość z powodu szybkiego połączenia trwała krótko. Już w pierwszy czwartek miałem połączenie, ale serwer pocztowy nie chciał ze mną rozmawiać. Do 6.25, gdy nagle wszystko wróciło do normy. Syndrom czwartkowy dopadł mnie znowu. Nie będę tu powtarzał słów, które wyleciały z mych ust, bo nie nadają się one do druku, ale Czytelnicy mogą mi wierzyć, że nie był to syndrom ospały i gnuśny, o nie! Kiedy jednak pojawiłem się w pracy, nagle doznałem olśnienia. Przecież czwartek to dzień robienia pełnych kopii zapasowych wg standardowych procedur tygodniowego obrotu taśmami. Większość dużych dostawców Internetu amerykańskiego ma swe korzenie na Zachodnim Wybrzeżu i pewnie robi zrzuty serwerów w godzinach nocnych wg czasu pacyficznego, tj. przesuniętego o kolejne trzy godziny. Wszelkie statystyki ruchy na sieci wykazują minimum w okolicach godziny 3. rano. Najbardziej zagorzali komputerowcy powoli tracą ochotę do pracy, a ranne ptaszki jeszcze się nie obudziły, więc kopiowanie plików o tej porze ma sens. Tylko nie w kraju rozciągającym się w kilku strefach czasowych. Czwartkowe lenistwo mego komputera ma podłoże w niechęci sysopów do zmian w rozkładach jazdy. A przecież można robić kopie bezpieczeństwa w niedzielę rano, gdy wszyscy przyzwoici ludzie przewracają się na drugi bok. Tylko wtedy operatorzy musieliby pracować. To byłby ich syndrom niedzielny.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200