Człowiek w środku

Zawsze najgorzej ma ten, który znajdzie się pośrodku zawieruchy. Najczęściej nie jego to wina, ale dostaje po głowie, jakby tylko on zawinił.

Można powiedzieć, że jeśli chce się mieć spokój, nie należy rozbijać namiotu na drodze. Dotyczy to zarówno dużej skali geopolitycznej, na co wpływ mamy niewielki (vide: historia naszego kraju), jak i nikłego rangą problemu jednostki (vide: Lokalny Informatyk).

Najgorsza opcja jest taka, gdzie zatrudnia się dwie różne firmy mające wykonać różne moduły mające się ze sobą integrować i nie ustanawia się jednej, odpowiedzialnej za całość. W przypadku drążenia tuneli nie jest to aż tak uciążliwe (najwyżej się nie spotkają, co widać od razu) jak w przypadku systemów informatycznych. Rozmijanie się systemów na poziomie wymiany danych jest o tyle uciążliwe, że występuje w sposób mało jawny, nie jest widoczne natychmiast i nie odbywa się z wielkim hukiem.

Przykry ten scenariusz może być dopełniony niewdzięczną rolą informatyka zakładowego, który jest odpowiedzialny za eksploatację produktu. Każda firma autorska będzie głowę dawać za jakość swego oprogramowania, a ten stojący pośrodku informatyk zakładowy będzie musiał udowadniać czy to jednej, czy drugiej stronie błędy. Może i to udowadnianie nie byłoby najgorsze, bo zawsze to jakaś rozmaitość pracować jako orzecznik, czyli sędzia najwyższy w tych okolicznościach, gdyby nie nieznajomość konstrukcji produktu. W końcu informatyk zakładowy ma inną nieco perspektywę i do końca nie musi wiedzieć, co się dzieje wewnątrz oprogramowania. No i taki właśnie los szykują informatykowi jego macierzyści przełożeni, zawierając durne umowy na prace software’owe obarczone pierwiastkiem integracji.

A dlaczego tak jest? Z braku wyobraźni, lenistwa umysłowego, zadufania, niesłuchania specjalistów. I wreszcie z powodu lekceważąco upraszczającego traktowania tematu. Przecież wydaje im się, że informatyka jest tak prosta jak dopasowanie śrubki i nakrętki - u jednego wytwórcy zamawiasz śruby, u drugiego nakrętki w odpowiednim rozmiarze i gwincie, i co tu ma nie pasować lub nie działać?

Chodzi wtedy taki zakładowy informatyk od Annasza do Kajfasza, każda kooperująca firma wypiera się błędów, informatyk nie ma możliwości dowodowych. Do tego wszystkiego ma na głowie przełożonych, którzy kołki mu ciosają. Lokalnego Informatyka takie scenariusze nie dziwią. Kiedyś zlecono mu przygotowanie internetowej ankiety dla pracowników, dostępnej jedynie po zalogowaniu. Temat ankiety był drażliwy i z góry było wiadomo, że wyniki nie będą obiektywne, bo pracownicy (chociaż to "ciemna masa" zdaniem Dyrekcji) doskonale orientowali się w skutkach logowania się z użyciem ich służbowych identyfikatorów. A Lokalny był między młotem a kowadłem, wiedział, jakie informacje o pracowniku są zbierane w ankiecie, i przypuszczał, do czego mogą być wykorzystane. Jednocześnie zobowiązany tajemnicą nie mógł nikogo ostrzec. Jeszcze raz uczulam wszelkich decydentów: uwaga, człowiek w środku!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200