Bliski odlot bocianów

Połowa sierpnia to czas, kiedy do odlotu zbierają się bociany. W sobotnie poranki widzę je doskonale na łąkach niedaleko mojego domu. Nie dziwię im się - lato nie rozpieszczało nas tego roku. Po pogodnej pierwszej połowie lipca następne cztery tygodnie nad morzem były pochmurne, wietrzne i deszczowe - wręcz jesienne...

Połowa sierpnia to czas, kiedy do odlotu zbierają się bociany. W sobotnie poranki widzę je doskonale na łąkach niedaleko mojego domu. Nie dziwię im się - lato nie rozpieszczało nas tego roku. Po pogodnej pierwszej połowie lipca następne cztery tygodnie nad morzem były pochmurne, wietrzne i deszczowe - wręcz jesienne...

O ile jednak odlot bocianów jest czymś naturalnym, o tyle problemem może stać się jesienny odlot informatyków. Co prawda ostatnio chętniej pisze się o otwieraniu w naszym kraju centrów outsourcingowych, co posłużyło nawet do stworzenia chwytliwego hasła "Polska Indiami Europy" (CW 35/2005), ale zastanawiam się, czy ta perspektywa jest realna; jeśli nawet jest realna, czy na pewno jest atrakcyjna.

W moim przekonaniu kilka czynników złożyło się na to, że dziś, w drugiej połowie roku 2005, przed Polską znowu stanęła perspektywa bliskich, poważnych niedoborów kadry informatycznej. Groźba ta wydaje mi się realniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, nawet podczas "pierwszego boomu informatycznego" w drugiej połowie lat 90.

Jest kilka czynników składających się na sytuację, która z perspektywy pracodawcy wydaje się niewesoła, z punktu widzenia pojedynczego informatyka zaś - bardzo atrakcyjna. Pierwszym i najważniejszym jest chyba przekroczenie pewnej masy krytycznej wśród pracodawców z USA i Europy Zachodniej. Polaków przestano się bać; z wielu źródeł słyszę, że zajmują oni coraz odpowiedzialniejsze stanowiska w szanowanych organizacjach na całym świecie. Traktowani są jak partnerzy, nie tania siła robocza, bo górują nad swoimi zachodnimi kolegami pracowitością, elastycznością i poziomem wykształcenia. Nadal nie doceniamy sfery symbolicznej; image marki Polska przez ostatnie trzy lata zmienił się radykalnie i informatycy (wraz z innymi specjalistami) odczuwają tę zmianę bodaj najszybciej.

Wystarczy poczytać internetowe fora - przez ostatnich kilka miesięcy nie czytałem żadnej wypowiedzi na temat bolesnej konfrontacji z realiami pracy na Zachodzie. Przeważają opinie "praca jak w Polsce, tylko pieniądze lepsze". Bliskie pełne otwarcie zachodnich rynków pracy sprawi, że już nie polski hydraulik, a informatyk stanie się towarem eksportowym; symbolem nie mniej wyrazistym niż bociany właśnie zbierające się do odlotu.

Zajrzałem ostatnio na moje dawno nieużywane konto na jednym z portali pracy i ze 151 ofert (ostatnie 4 tygodnie), które odpowiadały profilowi, 30% stanowiły oferty zagraniczne - Cypr, Irlandia, Czechy i USA pojawiały się najczęściej.

Zwróćmy uwagę, że pokolenie wyżu demograficznego ma kilka atutów, których moje pokolenie nie miało - powszechną znajomość dwóch języków obcych, brak kompleksów, życie w normalnym otoczeniu i kontakt ze światem od najmłodszych lat. Nie ma też zbyt wiele do stracenia - rodziny zakłada się teraz po trzydziestce, a i majątku taki absolwent nie zdążył się jeszcze dorobić. Młodzi informatycy zostawią tutaj niewiele więcej niż bociany, już trenujące pod moimi oknami.

I wreszcie - skąd pewność, że atrakcyjniejsza będzie dla nich praca w sformalizowanej i zoptymalizowanej "fabryce", jaką jest centrum outsourcingowe w kraju, niż w prawdziwym rozwoju, tyle że na Zachodzie?

Ostudźmy głowy, drodzy Państwo. W najbliższych latach najprawdopodobniej staniemy przed poważnymi niedoborami krajowej kadry informatycznej. I kto wie, czy obraz "Indii Europy" nie zyska ironicznego wydźwięku - nie tyle z powodu wielkich centrów outsourcingowych, a śniadolicych specjalistów, których będziemy importować przy niedoborach krajowej kadry informatycznej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200