Bajka o smartfonie i serwisie

Za górami, za lasami, pewien książę zapragnął smartfonu. Znalazł więc w internecie dobrą ofertę na supersmartfon pewnego koreańskiego koncernu. Po kilku dniach wyjął z pudełka oryginalnie zapakowany telefon, włączył, zaczął konfigurować i ... Tu niestety bajka się kończy, i to nie tylko dlatego, że nie było żadnego księcia, a w jego rolę wcielił się sam autor.

Po kilku dniach prób pracy z urządzeniem okazało się, że rozładowuje się szybciej niż ładuje, grzejąc się przy tym do ponad 50 ˚C, a podczas czuwania (bez żadnego obciążenia) osiągając temperaturę ponad 30 stopni. Takie zachowanie trudno uznać za prawidłowe i niezbyt dobrze świadczy o kontroli jakości urządzeń opuszczających fabrykę, ale trudno - miałem pecha, trzeba zatem coś zrobić by szybko dysponować sprawnym smartfonem. Ponieważ wymiana w ramach rękojmi wydawała się opcją bardziej czasochłonną (drugi koniec Polski), postanowiłem skorzystać z usług serwisu (zapisane w gwarancji 14 dni na naprawę wydawało się być ok).

Po kilku dniach, w serwisie, w którym zostawiłem telefon poinformowano mnie, że pacjentem zajął się serwis centralny. Po następnych kilku (już w sumie 14) dowiedziałem się, że urządzenie wciąż jest w naprawie, zaś na moją uwagę że w gwarancji jako maksymalny termin zapisano 14 dni, usłyszałem, że "oczekiwanie na części jest po prostu jedną z sił wyższych" (w gwarancji podano zdecydowanie inne przykłady), więc z tego powodu naprawa może się wydłużyć.

Uznałem, że pora złożyć reklamację by przyspieszyć sprawę i dowiedzieć się oficjalnie, czy czekanie na części jest siłą wyższą podobną do trzęsień ziemi i huraganów. Po kilku dniach otrzymałem odpowiedź. Nie dowiedziałem się z niej niczego nowego o siłach wyższych, ale przeproszono mnie za "negatywne odczucia" i zapewniono, że mój nowy, acz nie działający prawidłowo egzemplarz zostanie wymieniony na fabrycznie nowy. Na osłodę przysłano mi też paczkę słodyczy. W sprawie nowego telefonu miał skontaktować się ze mną serwis, do którego oddałem smartfona. Ponieważ w ciągu kolejnych kilku dni to nie następowało, z serwisem skontaktowałem się ja, tylko po to by usłyszeć to co zwykle "telefon jest w serwisie centralnym". O nowym też nic nie wiedzą.

Skontaktowałem się też z infolinią i dowiedziałem się, że telefon oddałem do niewłaściwego serwisu (mimo, że wyszukałem go na oficjalnej stronie firmy) zaś urządzenie trafiło do odpowiedniego (wg informującej mnie pani) serwisu nie prawie miesiąc, a dopiero kilka dni temu. Jest więc jeszcze dużo czasu na naprawę i nie ma mowy o wymianie na nowy.

Dokładnie miesiąc od oddania telefonu do serwisu dostałem maila z informacją, że wymiana na nowy nastąpi w pierwszym tygodniu stycznia. Po jakiejś godzinie dostałem też SMS-a z serwisu, że smartfon został naprawiony. Po powrocie ze świątecznego urlopu odebrałem mój (de facto też przecież nowy) telefon, nie czekając na ten fabrycznie nowy, który jeszcze nie dotarł. Ale kto wie, może niebawem się okaże, że mam dwa?

Większość z nas dawno już nie wierzy w Świętego Mikołaja. Wygląda na to, że czas wyrosnąć też i z wiary, że firma da nam to (i w takim czasie), co sama obiecuje. Szczególnie, gdy stała się jednym z głównych graczy na rynku. Morał z tej bajki powinien być taki, że gdy firma deklaruje: "oferowanie Klientom w pełni satysfakcjonującego poziomu usług pozostaje najważniejszym celem firmy", to niech pamięta, że rynek to nie polityka i wybory następują tu codziennie, a nie co kilka lat.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200