Amerykańskie igrzyska

Niniejszy felieton powstał 1 lipca. Ponieważ jednak w okresie wakacji wdałem się w tym miejscu w zabawy literaturowe - przedstawiam go dopiero teraz w nie zmienionej postaci.

Niniejszy felieton powstał 1 lipca. Ponieważ jednak w okresie wakacji wdałem się w tym miejscu w zabawy literaturowe - przedstawiam go dopiero teraz w nie zmienionej postaci.

Zupełnie gdzie indziej niż w Ameryce, niejaki Lejzorek Rojtszwaniec, bohater jednej z książek Elii Erenburga, zasłynął m.in. ze specyficznej metody powiększania hodowli królików. Otóż te miłe skądinąd zwierzątka, uchodzące za symbol zdolności do szybkiego powiększania liczebności swego gatunku, w tym konkretnym przypadku mnożyły się wyłącznie w sprawozdaniach, które nieszczęsny Lejzorek słał gdzieś na górę.

Po tę, wydawałoby się zapomnianą i charakterystyczną dla całkiem odmiennego systemu społecznego metodę sięgnęła całkiem niedawno amerykańska firma Enron. Jak wspomniane króliki mnożyły się jej firmy-córki o niewielkiej (o ile w ogóle jakiejkolwiek) wartości, które następnie wyceniano bardzo wysoko, sztucznie zwiększając kapitał firmy-matki i całej grupy. Za poprawność i rzetelność związanych z tym manipulacji, to jest - przepraszam - operacji finansowych, ręczyła znana, jedna z największych firm audytorskich. Skończyło się to dla niej tak, jak musiało się coś takiego skończyć: firmy już praktycznie nie ma.

Cieszą się za to pracownicy innej firmy, która z tą pierwszą do niedawna i przez lata dzieliła fragment nazwy, do zmiany której została - nazwijmy to tak - przymuszona i przed ponad rokiem nazwę te zmieniła. Nawet ci z jej pracowników, którzy z żalem rozstawali się ze starą nazwą, błogosławią dziś i decyzję o jej zmianie, i moment, w którym to nastąpiło. Gdyby nie ta zmiana, złowrogi jej człon mógłby i ich firmę, i to całkiem niezasłużenie, pociągnąć jeżeli nie na dno, to przynajmniej w odmęty.

Gdy już wydawało się, że udało się przekonać tzw. opinię społeczną oraz środowiska giełdowe, że przypadek Enronu to, spora bo spora, ale pojedyncza wpadka, wyszła na jaw sprawa firmy WorldCom - drugiego co do wielkości operatora telekomunikacyjnego w USA. Mechanizm drobnej pomyłki księgowej (na kwotę około czterech miliardów dolarów) był inny niż w Enronie, ale miał ten sam cel: przyciągnąć pieniądze (realne, nie księgowe) inwestorów. By uzyskać ten efekt, zwykłe wydatki księgowano jako inwestycje, co robiło wrażenie tzw. dynamicznego rozwoju i stwarzało nadzieję na zyski dla nabywców akcji. Do bankructwa firma ma ponoć nie więcej niż kilka tygodni... Niektóre komentarze podkreślają, że audytor był ten sam, co w przypadku Enronu...

Minęło kilka dni i mamy sprawę Xeroxa - firmy legendy, w której laboratoriach dokonano swego czasu wielu wynalazków do dziś obecnych we współczesnej informatyce. A nawet więcej - wynalazków, które zdecydowały o kierunkach rozwoju tej dziedziny.

Początkowo mówiło się o korekcie przewidywanego zysku o dwa, a później już o sześć miliardów dolarów. Znów się coś komuś omsknęło przy księgowaniu.

Zastanawiało mnie wielokrotnie, po co amerykańskim firmom są potrzebne papierowe obietnice zakupów. A zdarzało się wielokrotnie i dwadzieścia, i dziesięć, i pięć lat temu, że przyjeżdżali do nas przedstawiciele różnych amerykańskich firm informatycznych i prosili o dokument, który nazywali intencją zakupu, potrzebny im pilnie w związku ze zbliżającym się końcem roku finansowego ich firmy. Dokument taki był czystą fikcją, nikogo do niczego nie zobowiązywał, ale widać był jednak gdzieś księgowany, jako przyszła sprzedaż. To zaś polepszało obraz przyszłości firmy w oczach istniejących i przyszłych inwestorów.

Kiedyś jednak musiało się okazać, jak jest naprawdę. W przypadku Enronu jego kierownictwo na czas spieniężyło swe akcje, gdy miały jeszcze jakąś wartość, zakazując tego samego kilkunastu tysiącom pracowników.

Kto następny?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200