A jeśli uczyć trzeba Jana, nie Jasia

Nie żyję tylko w środowisku komputerów, żyję także w różnych innych środowiskach, a jednym z nich jest środowisko dzieci. Nie żyję więc problemami komputerów wyłącznie i nieobce są mi problemy dzieci. Bywa, że oba te środowiska i związane z nimi problemy krzyżują się i wtedy powstaje problem - jak nietrudno się domyśleć - gier komputerowych. Nie jestem miłośnikiem tego rodzaju rozrywki.

Nie żyję tylko w środowisku komputerów, żyję także w różnych innych środowiskach, a jednym z nich jest środowisko dzieci. Nie żyję więc problemami komputerów wyłącznie i nieobce są mi problemy dzieci. Bywa, że oba te środowiska i związane z nimi problemy krzyżują się i wtedy powstaje problem - jak nietrudno się domyśleć - gier komputerowych. Nie jestem miłośnikiem tego rodzaju rozrywki.

Najprawdopodobniej dlatego że za mego dzieciństwa były inne gry i zabawy, a w wieku poważniejszym też akurat udało mi się trafić - moim zdaniem - na ciekawsze rozrywki. Jak wiadomo zdania mogą być różne, dlatego znam takie dorosłe poważne już osoby, które pasjonują się nowościami, w sklepach, w których kupić można opakowane w kolorowe pudełka gry. Nie ma w tym nic złego. Ot, jedno z wielu zainteresowań. Choć nie jest to zainteresowanie mogące wzbudzać podziw. Bywają, przyznajmy, gorsze.

Jak gry komputerowe i dzieci, to oczywiście z reguły towarzyszy temu tematowi troska o dzieci. Co z nich wyrośnie, zgubny wpływ, zabijanie wyobraźni i temu podobne lęki wyrażają dorośli. Ja też je niejednokrotnie wyrażałem. Pojawiają się też coraz częściej uspokajająco-optymistyczne tłumaczenia, że okres taki pozytywnie wpłynie na zaznajomienie się młodego człowieka z nową technologią albo, co też coraz częściej słyszę, młody człowiek tak zainteresuje się nową technologią, że zostanie informatykiem. To taka stara metoda znajdowania rzeczy dobrych w rzeczach złych, gdy niczego nie chce się zrobić.

Napiszę więc wprost, jakie jest moim zdaniem oczywiste wyjaśnienie nadużywania atrakcyjności gier komputerowych przez młode pokolenie. Jeśli bowiem młody człowiek spędza zbyt dużo czasu przed monitorem i z potem na czole, grymasami na twarzy usiłuje przeprowadzić kolejnego bohatera kolejnej gry przez powiedzmy bagna, to winy za to nie ponoszą w żadnym stopniu komputery. Wina leży wyłącznie w problemach wychowawczych. Leży w tym, że dorośli nie potrafili stworzyć swemu najukochańszemu dziecku alternatywy. Nie łudźmy się, nie należy do rzadkości sytuacja, że jest nam przyjemnie, gdy nasze dziecko spokojnie siedzi w swoim pokoju nie zawracając nam głowy. Wtedy, gdy tego spokoju pragniemy, nie przeszkadza nam to, że spokój ten zawdzięczamy jakiejś mało wyrafinowanej zręcznościówce. Kiedy mamy z kolei ochotę zająć się naszymi latoroślami, jedyne, na co nas stać, to narzekanie, że tylko grają. W takiej sytuacji nic się nie zmienia: dzieci dalej grają, my mamy spokój, no i możliwości wykazania się swymi pomysłami wychowawczymi.

Tymczasem dzieci z większą przyjemnością chłoną inne atrakcje życia niż zabawy przed monitorem. Widzę to po środowisku dzieci, w którym żyję. Może dlatego że żyję w tym środowisku, właśnie to widzę. Problem jednak, że atrakcje te trzeba im wskazać. A to jest męczące. Zamiast poczytać gazetę, zamiast powodzić oczyma za filmowymi bohaterami czy wreszcie zdrzemnąć się, nie mówiąc już załatwić kolejną palącą sprawę zawodową, trzeba by z młodzieżą porozmawiać. Rozmawiać właśnie - a ciekawe zajęcia, zainteresowania, pasje z całą pewnością się pojawią. Radość z tego jest stukrotnie większa, a właściwie nieporównywalnie większa, od radości, która towarzyszyła nam i naszym dzieciom, gdy rozpakowywaliśmy pierwszy komputer. Najpierw więc ponarzekajmy na siebie samych, a być może nie będziemy musieli narzekać, że nasze dzieci wyłącznie grają. Oczywiście, jeśli taki problem w ogóle widzimy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200