Zimowa i Letnia

W Nowej Wsi Spiskiej na słowackim Podtatrzu nie ma rynku, jak w większości sąsiednich miast i miasteczek. Rolę centrum życia miejskiego spełnia okołokilometrowy fragment dwóch ulic: Zimowej i Letniej.

W Nowej Wsi Spiskiej na słowackim Podtatrzu nie ma rynku, jak w większości sąsiednich miast i miasteczek. Rolę centrum życia miejskiego spełnia okołokilometrowy fragment dwóch ulic: Zimowej i Letniej.

Choć równoległe do siebie i przedzielone zaledwie kilkunastometrowym skwerem, różnią się wszystkim. Ulica Zimowa (po słowacku Zimna) jest położona po południowej stronie skweru, przez większość dnia pozostaje w cieniu i jest rzeczywiście zimna. To królestwo tanich knajp, ciemnych bram, odpadających tynków i wdów wpatrujących się w przechodniów z okien na pierwszym piętrze kamienic pamiętających czasy Najjaśniejszego Pana. Ulica Letnia, północna, to uroczy deptak, wybrukowany nowiutką kostką, z fontanną i stylowymi słupkami; pełna nastrojowych kafejek i niezłych restauracji serwujących dania lokalnej kuchni. W słoneczne popołudnia Letnia zapełnia się gwarem spacerujących rodzin, a na Zimowej przesiadują menele, spode łba łypiący na nielicznych przechodniów. Po zmroku na prowizorycznej scenie ustawionej przy Letniej odbywają się koncerty muzyczne wszelkich gatunków, od charakterystycznej dla naszych południowych sąsiadów dechovki, po kapele rockowe. Zaś przy Zimowej... na Zimową lepiej po zmroku się nie zapuszczać i to nie tylko ze względu na brak muzyki. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te tak kolosalne różnice między tymi dwiema ulicami mają jedno praźródło: nasłonecznienie w ciągu dnia.

Gdy wracam wspomnieniami do dwóch głównych ulic w Nowej Wsi Spiskiej, przychodzą mi na myśl polskie przedsiębiorstwa i ich sposoby radzenia sobie z recesją. Mało kto w branży IT nie przeżywa dziś trudnych chwil w swoim biznesie, ale reakcje na te trudności są zgoła różne. Jedni "zasklepiają" przedsiębiorstwo - konserwują istniejące struktury i procedury, pielęgnują relacje z aktualnymi klientami, ograniczają koszty i czekają na lepsze czasy. Inne firmy robią odwrotnie: intensywnie szkolą pracowników, szukają nowych możliwości i nowych rynków, inwestują - słowem - uciekają do przodu.

Z moich obserwacji cokolwiek fragmentarycznych, bo popartych jedynie kilkoma przykładami, wynika, że sposób radzenia sobie z recesją przez firmy informatyczne ma korzenie u ich zarania. Część firm powstawała na nie zorganizowanym rynku, sama określała profil swojej działalności, poniosła kilka porażek i wiele się z nich nauczyła. Wzrost tych firm był nie zawsze efektem przemyślanej strategii, ale był zrównoważony i - przede wszystkim - okupiony ciężką pracą silnie zmotywowanych ludzi. To "przedsiębiorstwa ulicy Letniej" - one wiedzą, że słońce świeci nawet wtedy, gdy jest za chmurami, że trzeba robić swoje i wciąż na nowo patrzeć w przyszłość. To jednak kosztowne rozwiązanie i na pewno niełatwo się decydować na nie w trudnym czasie.

Inaczej reagują firmy, które powstały jako zdefiniowana i zhierarchizowana struktura, zorientowana na maksymalizację zysku, podporządkowana ściśle określonym celom. Firmy takie w zmienionej sytuacji rynkowej czują się zagubione, gdyż nie mają w sobie tej adaptowalności, która charakteryzuje pierwszy gatunek przedsiębiorstw. To "przedsiębiorstwa ulicy Zimowej", zamknięte w sobie, niechętnie patrzące na zmieniający się świat.

Czas pokaże, który ze sposobów jest właściwszy. Serce przemawia za firmami pierwszego rodzaju i życzyłbym im, aby to one zwyciężyły. Może to tylko sentyment do uroczej ulicy Letniej, i uroczych cukierni i kafejek, które przy niej się znajdują? Zdaję sobie jednak sprawę, że to nie serce, a pieniądze decydują w biznesie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200