Zakazany zwis

Tak zwana poprawność polityczna (political correctness - PC) spowodowała w USA, że normalny człowiek nie może wyrazić opinii o niczym, gdyż zawsze komuś się narazi. W szczególności, połączenie PC z seksem jest mieszanką piorunującą.

Tak zwana poprawność polityczna (political correctness - PC) spowodowała w USA, że normalny człowiek nie może wyrazić opinii o niczym, gdyż zawsze komuś się narazi. W szczególności, połączenie PC z seksem jest mieszanką piorunującą.

Liczne procesy pokazały, że najmniejsza uwaga do współpracownika może zakończyć się olbrzymim odszkodowaniem, także od firmy, w której wymiana zakazanych zdań miała miejsce. Biedny pracodawca odpowiada bowiem za wszystkich i wszystko, co się dzieje w miejscu pracy.

Wydawało mi się jednak, że komputery znajdują się na tyle daleko od PC, iż są w jakimś sensie uodpornione na podobne problemy. Oczywiście, e-maile mogą być nośnikiem natręctwa erotycznego, ale prosta polityka firmy co do rozpowszechniania niepożądanych treści zabezpiecza przynajmniej podstawowy brak odpowiedzialności za działania pracowników. Jasne jest także, że wszelkie gry o treściach erotycznie nieobojętnych oraz komputerowe przekazy multimedialne (szczególnie wideo) są rutyno-wo zakazywane w podstawowym zestawie obowiązków pracowniczych. Tyle wie każdy menedżer i jeśli firma nie ma odpowiednio sformułowanej polityki zapobiegania takim przypadkom, to powinna od razu ubezpieczyć się od odpowiedzialności cywilnej na znaczną kwotę.

Pozostaje jednak szara strefa, dostarczająca wątpliwości pracownikom, a zajęcia - prawnikom. Sam prawie się w takiej pułapce znalazłem, o czym postanowiłem Państwa poinformować. Może komuś przyda się moje doświadczenie?

Otóż któregoś dnia zadzwoniła do mnie pracowniczka naszego lokalnego biura w innym stanie z prostym zapytaniem. Używała komputera przenośnego, który w biurze bywał podłączony do sieci. Wszyscy wiemy, jak to jest z laptopami: wkła-da się kartę sieciową w złącze PCMCIA, zaś do karty dołącza mały kabelek z płaską wtyczką, który na końcu ma zwykłe gniazdko sieciowe. Choć język angielski nabyłem jako osoba dorosła, to nazwa owego małego kabelka jakoś tak sama wpadła mi w ucho, że nigdy nie zastanawiałem się skąd też bierze się ona. Ot, dongle to swojski zwis i tyle.

Pytanie współpracowniczki było proste: serwisant zapytał ją, gdzie ma dongle, ona zaś nie wie co to jest i pyta mnie jako firmowego eksperta. Zajrzałem do słownika i ku memu zdziwieniu w standardowym Websterze nie znalazłem tego słowa. Jak więc wytłumaczyć miłej koleżance, co to jest dongle?! Tu poszedłem na łatwiznę, gdyż przypomniałem sobie reklamę jednego z urządzeń dokujących, zastępujących plątaninę kabelków wokół typowego laptopa. Reklama była bardzo prosta: przedstawiała wspaniałe urządzenie obok klasycznej rzeźby herosa z olbrzymim tytułem Lost the dongle? Dla ustalenia uwagi rzeźba miała obtłuczony, hm..., no właśnie dongle.

Jestem człowiekiem czynu, szybko więc zrobiłem ksero strony z reklamą, włożyłem w faks i już za trzy minuty koleżanka widziała co to dongle. Tak w każdym razie mi się wydawało. Transmisja faksowa jest bowiem niezbyt dokładna i to co koleżanka zobaczyła, to był głównie tors nagiego faceta. Na szczęście dla mnie, nie złożyła od razu doniesienia o molestowaniu erotycznym, tylko raz jeszcze zadzwoniła, tym razem raczej w nastroju wojowniczym.

Powiem tyle, że cała sprawa kosztowała mnie nie tylko zaproszenie koleżanki na lunch, lecz przede wszystkim trwały wstyd, bo przez następne pół roku koledzy nazywali mnie the lost dongle. Lepsze to jednak niż procesik...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200