Z sieci do Sieci

W czasach, gdy zakładane masowo firmy typu dot.com wzbudzały powszechny entuzjazm, równolegle niejako, zachwycano się drugą jakby stroną tej samej sprawy. W moim osobistym odbiorze były to irytujące swą naiwnością opowieści o tym, co to też Internet daje ludziom w odległych zakątkach świata i jak autentycznie skraca dystans dzielący ich od tej jego części, która uważa się za bardziej cywilizowaną, przy okazji czyniąc ich bogatszymi (czy - należałoby raczej rzec - mniej ubogimi).

W czasach, gdy zakładane masowo firmy typu dot.com wzbudzały powszechny entuzjazm, równolegle niejako, zachwycano się drugą jakby stroną tej samej sprawy. W moim osobistym odbiorze były to irytujące swą naiwnością opowieści o tym, co to też Internet daje ludziom w odległych zakątkach świata i jak autentycznie skraca dystans dzielący ich od tej jego części, która uważa się za bardziej cywilizowaną, przy okazji czyniąc ich bogatszymi (czy - należałoby raczej rzec - mniej ubogimi).

Czytaliśmy o Wietnamczyku, który dzięki Sieci sprzedaje swe sizalowe, rzemieślnicze produkty bezpośrednio gdzieś do Stanów Zjednoczonych.

Pisano również o południowo-amerykańskim rybaku, który po zakończeniu połowów siada do komputera, w efekcie czego złowione przezeń ryby już następnego dnia są podawane w restauracjach Londynu, Paryża czy Berlina.

Zabrakło tylko (a szkoda!) informacji, jakie gatunki ryb najlepiej nadają się do przesyłania drogą elektroniczną i z jakiego interfejsu między swą siecią rybacką a Siecią korzysta ów ubogi rybak.

Spójrzmy wobec tego, jak te sprawy mają się dziś, w ładnych już kilka lat od ówczesnych uniesień.

Sierra Leone. Po dziesięciu latach wojny domowej wreszcie jako taki pokój. Jakikolwiek rozwój wymaga powszechnej edukacji. I to edukacji nie z zakresu tajników obsługi komputerów, lecz podstaw uprawy roli, zdrowia i higieny. Mało kto umie czytać, więc jedynym sposobem dotarcia z informacją do odległych lokalnych społeczności w kraju jest radio.

Wydawałoby się, że nic prostszego, ale, poza większymi ośrodkami miejskimi, nie ma tam w ogóle prądu. Komplet baterii do radia zaś, i to baterii pośledniej jakości, kosztuje tam tyle, ile żywność dla jednej osoby na trzy dni. Wielce pomocny w związku z tym okazał się pomysł pewnego brytyjskiego wynalazcy, który, wykorzystując odpadowe fotoelementy stosowane w produkcji baterii słonecznych, opracował konstrukcję prostej ładowarki do radiowych akumulatorów. Te ostatnie kosztują co prawda więcej od baterii, ale starczą na długo, a słońca przecież w Sierra Leone nie brak. Co również ważne - same ładowarki, wedle pomysłu owego Brytyjczyka, wytwarza się na miejscu, przez co są tańsze, a samo wytwarzanie jest elementem rozwoju i edukacji.

I przykład drugi. Też radiowy, ale z Ameryki Południowej. Wysoko w boliwijskich Andach leży region Chiquisaca, najbiedniejszy w Boliwii, na co niemały zapewne wpływ ma jego, izolujące go od reszty kraju, położenie. Ludność żyje tam wyłącznie z uprawy roli, ale miejscowych rolników nie stać nawet na proste środki transportu, którymi mogliby dostarczać nadwyżki swych produktów chociażby na lokalne targowiska. Nie mając tego rodzaju kontaktów, nie mieli oni żadnego pojęcia o bieżących cenach i byli całkowicie uzależnieni od dyktatu cenowego krążących po wioskach pośredników, skupujących ich produkty.

I znów z pomocą przychodzi tu radio. Jedna z lokalnych stacji, raz w tygodniu, na żywo, zaczęła nadawać reportaż z giełdy rolnej w stolicy regionu, informując o cenach osiąganych tam przez poszczególne produkty. Rolnicy zaś, słuchając radia, wiedzą, ile co jest warte i przestają być bezbronnymi ofiarami pośredników.

Obie przytoczone historyjki pokazują, jakie są prawdziwe problemy lokalnych społeczności w dalekich krajach, i jak odległe są one od tego, jaki rodzaj procesora wypada by miał kupowany obecnie komputer.

I dawniej, i dziś nie brakło u nas malkontentów marudzących: - Że też musiałem urodzić się w takim akurat kraju...

Moja odpowiedź była przed laty i jest dziś taka sama: - Masz rację, mogłeś przecież urodzić się jedenastym dzieckiem bezrolnego wieśniaka w Bangladeszu.

A obie przytoczone historie pochodzą od Stephena Cole z BBC, o którym też niebawem coś tu napiszę.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200