Wiewiórczy highway

Nie wiem, jak Państwo, ale ja lubię popatrzeć przez okno, gdy siedzę przed ekranem komputera. Kontakt z inną rzeczywistością, tą jak najbardziej realną, jest mi potrzebny do zachowania spokoju ducha. Kiedy coś nie wychodzi, kiedy wydaje się, że problem jest ponad możliwości rozwiązania, wtedy rzut oka na prawdziwy świat przywraca wiarę i nadzieję.

Nie wiem, jak Państwo, ale ja lubię popatrzeć przez okno, gdy siedzę przed ekranem komputera. Kontakt z inną rzeczywistością, tą jak najbardziej realną, jest mi potrzebny do zachowania spokoju ducha. Kiedy coś nie wychodzi, kiedy wydaje się, że problem jest ponad możliwości rozwiązania, wtedy rzut oka na prawdziwy świat przywraca wiarę i nadzieję.

Teraz, gdy tak sobie siedzę i rozmyślam, o czym napisać kolejny felieton, zaczyna się już wiosna. Słońce świeci radośnie, a nowa zieleń pojawia się tu i tam. A felieton trzeba napisać...

Nie żebym miał blokadę twórczą albo syndrom pustej kartki. Na ekranie kartka zawsze ma u góry pasek formatowania. Lecz gdy tak drążę różne możliwości, po kablach nad ulicą przebiega wiewiórka. Krajobraz amerykańskiego miasta jest inny niż się to wydaje z filmów czy migawek wiadomości telewizyjnych. Wszędzie, dosłownie wszędzie, widać kable wiszące na słupach. Cienkie i grubsze, samozwisające i podwieszone na stalowej lince, oplatają miasta niczym pajęczyny. Dzięki nim można otrzymać telefon od ręki. Dzięki nim telewizja kablowa rozprzestrzeniła się jak hydra. Dzięki nim Internet dotarł już do 50% amerykańskich domów. A wiewiórkom służą do hasania w bezpiecznej odległości od ludzi, kotów i innych niebezpieczeństw. Taka hi-techowa autostrada.

Czasami jednak łatwość, z jaką wiewióry mogą przenosić się z miejsca na miejsce, może być denerwująca. Notabene amerykańskie kuzynki polskich rudasków są większe i bardziej płowe. Mają także bardziej wystające oczy i chyba większe kity. W każdym razie, gdy tak fruną po kablu, ledwie go dotykając niczym artysta cyrkowy, ogon zdaje się być samoistną istotą, majestatycznie zawieszoną na firmamencie. Tak, życie wiewiórki jest wspaniałe. Ale do czasu.

Otóż, pewnego wczesnego poranka obudziło mnie dziwne skrobanie. Przewróciłem się na drugi bok i zasnąłem, bo cóż może skrobać pod podłogą. Kiedy jednak następnej nocy szuranie powtórzyło się i obudziło także żonę, postanowiłem coś zrobić. Tego dnia idąc do piwnicy zobaczyłem dorodną wiewiórę, jak wyskoczyła z kubła na śmieci. Aha, tu cię mam, pomyślałem, choć wcale jej nie miałem. Bliższe oględziny przykrywy kosza wykazały równe jak spod piły wycięcie, którym ten miły zwierzaczek dostał się do resztek jedzenia. Skoro tak skutecznie przepiłował plastik grubości 3 mm, to pewnie potrafiłby też uszkodzić znajdujące się pod podłogą przewody telefoniczne i energetyczne. O, przestał mi już być miły ten intruz, przestał.

Zadzwoniłem do specjalistów, a ci uzbrojeni w tradycyjne pułapki-klatki i kuszące zapachami przysmaki wiewiórcze przystąpili do działania. Jakoż prawie zaraz jedno małe stworzonko złapało się. Udawało, że go w klatce nie ma, ale błyszczące oczka dobrze było widać. Zostało wyniesione i wypuszczone, bo człowiek lubi przyrodę, choć nie bardzo może z nią koegzystować. Po kilku dniach sytuacja powtórzyła się. Skrobanie, dziury w śmietnikach, klatka, wyniesienie.

A potem przyszła wiosna. Wiewiórki mają pewnie teraz inne zajęcia, bo widzę je przez okno jak śmigają po kablach i wcale, ale to wcale nie są zainteresowane gryzieniem mojego połączenia ze światem. Może uda się nam jakoś obok siebie przetrwać? A niech sobie przegryzają przewody, niech sobie szaleją, przecież są to cuda konstrukcyjne, przy których nasze zaawansowane technologie są tylko zabawką.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200