Warholstwo
- Kuba Tatarkiewicz,
- 20.10.1997
Szperając ostatnio w księgarni MIT, obok półki z książkami komputerowymi, zauważyłem mały stojak z płytami CD-ROM. Zaciekawiło mnie, co takiego mogą znaleźć pasjonaci komputerów w tej typowo technicznej księgarni. Pierwszą pozycją, którą wziąłem do ręki, okazał się "Maus"!
Szperając ostatnio w księgarni MIT, obok półki z książkami
komputerowymi, zauważyłem mały stojak z płytami CD-ROM. Zaciekawiło mnie, co takiego mogą znaleźć pasjonaci komputerów w tej typowo technicznej księgarni. Pierwszą pozycją, którą wziąłem do ręki, okazał się "Maus"!
Większość Czytelników CW prawdopodobnie nigdy nie słyszała o
książce grafika z Nowego Jorku Arta Spiegelmana, za którą dostał on
Nagrodę Pulitzera. Otóż - uwaga - jest to komiks z Oświęcimia! Nie z
miejscowości, tylko z obozu... Aby było śmieszniej (śmieszniej?), autor
przedstawił Niemców jako koty, a Żydów - jako myszy. Stąd tytuł, dla
niepoznaki po niemiecku.
To, że młody Amerykanin, odtwarzając historię swej rodziny, postanowił przy okazji zrobić kasę, nie dziwi mnie. W dzisiejszych czasach coraz trudniej jest zaszokować opinię publiczną. Czterdzieści lat temu Andy Warhol musiał się jeszcze dobrze napracować, kopiując wiele razy szmirowaty konterfekt Marylin Monroe lub opakowanie puszki z zupą.
Wysiłek opłacił się, dziś dzieła niedawno zmarłego artysty znajdują
się w najlepszych galeriach, a pozostawiona przezeń kolekcja różnych
różności przyniosła na publicznej aukcji wiele milionów dolarów (kto
nie chciałby mieć przedmiotu posiadanego przez geniusza?). W ten sposób narodziło się "warholstwo": sztuka sensacji i kiczu, w której udział twórczości i wysiłku artysty jest coraz mniej ważny.
Spiegelman poszedł za ciosem: już nie tylko dwie części komiksu
(drugiej nie miałem ochoty oglądać), ale także CD-ROM z głosem tatusia (a jakże, nie ma to jak multimedia, nie tylko miga, ale i gada). Tatuś za niedługo umarł, więc wydawca może reklamować płytę jako ostatnią wypowiedź jego życia. Artysta Spiegelman nie przebił jednak
osiągnięcie niejakiego Williama Styrona pt. "Wybór Zofii" (znanego
niestety, w Polsce z tłumaczenia): takiej sterty bredni o obozie
koncentracyjnym nie udało mi się nigdzie indziej znaleźć. Ale kto nie
lubi seksu z pieprzykiem, szczególnie gdy pieprzyk to tatuaż numeru
obozowego? Pracownicy MSW spędzali w latach sześćdziesiątych wakacje w budynku komendantury obozu Stutthof i opalali się nieopodal szubienicy, co sam - jako dziecię - oglądałem.
Polscy artyści nie pozostają w tyle. Kilka lat temu byłem świadkiem
reprodukowania pudełka do klocków Lego. Zastanawiając się, po co to komu, dopiero po chwili zorientowałem się, jaki zestaw zabawek dla dzieci został wykoncypowany. Zbigniew Libera wystawiał swój model obozowy w wielu miejscach - na szczęście - w kilku mu odmówiono. Gdyby nie komputer, to musiałby żmudnie odrobić skomplikowany znak firmowy. A tak w dwie godziny powstała dokładna kopia. Szybko, tanio, przyjemnie... Sztuka warholska. Szczególnie z komputera.
Doszło do tego, że prawdziwi artyści zaczynają szukać pomocy w prawie.
W Kanadzie, w prowincji Ontario uchwalono wprowadzenie znaku rejestrowanego grafika. W dalszym ciągu jednak każdy posiadacz komputera może tworzyć co mu się zamarzy, tyle tylko że nie może swoich produkcji opatrywać znakiem. Złudna jest wiara w samooczyszczanie się środowiska. Dlaczego ktoś miałby przestać łatwo zarabiać?
Z pozytywów artystycznych śpieszę donieść, że flaga prezydencka
(felieton nr 86; patrzhttp://www.prezydent.pl) wreszcie faluje w dobrą
stronę. Może nie jest tak źle z artystami?!