Urna eletronica

W odległej (o ile dziś coś w ogóle może być odległe) Brazylii właśnie odbyły się wybory do władz lokalnych. Skoro wybierano władze lokalne, to i za lokalne można by zakwalifikować całe wydarzenie.

W odległej (o ile dziś coś w ogóle może być odległe) Brazylii właśnie odbyły się wybory do władz lokalnych. Skoro wybierano władze lokalne, to i za lokalne można by zakwalifikować całe wydarzenie.

Tak jak przyzwyczaiła nas do tego telewizja czy Internet, na myśl o wyborach gdzieś daleko, wyobrażamy sobie ludzi w długich kolejkach i farbowanie palców jakimś trudno zmywalnym paskudztwem. Okazuje się zaś, że pod tym względem właśnie jest tam zupełnie inaczej, bo już od roku 1996 rozpoczęto w Brazylii wprowadzanie elektronicznego systemu oddawania i zliczania głosów, co do roku 2000 objęło tam wszystkich wyborców.

A skala tego była niebagatelna, gdyż głosujących jest tam teraz blisko 130 milionów, a liczba ta rośnie o 6% z wyborów na wybory. No i obsłużyć trzeba wszystkich, bo Brazylia należy do tych stosunkowo nielicznych państw, w których udział w wyborach jest obowiązkowy. Skoro liczba wyborców rośnie, głosować mają wszyscy, i to elektronicznie - rosnąć musi też liczba używanych w wyborach urządzeń. W tym roku było ich już ponad 450 tysięcy.

Bo elektronicznie - w brazylijskim wydaniu - nie oznacza na odległość, np. przez Internet. Do lokalu wyborczego trzeba jednak pójść i tam oddać głos, korzystając ze specjalnego urządzenia. Aby to uczynić, trzeba też mieć, wydaną wcześniej przez lokalną administrację, kartę do głosowania. Numer tej karty jest identyfikatorem wyborcy, a po wprowadzeniu tego numeru do urządzenia na ekranie ukazuje się - w celach kontrolnych - nazwisko wyborcy i jego adres. Potem trzeba już tylko wprowadzić numer (znowu same cyfry, więc klawiatura jest bardzo prosta) kandydata, na którego zamierza się głosować. Aby nie było wątpliwości - na ekranie ukazuje się wtedy jego zdjęcie, co ma pomagać w eliminowaniu pomyłek. Jeżeli wszystko się zgadza - wystarczy nacisnąć klawisz zatwierdzający wybór - i po wszystkim. Głos został oddany i policzony.

Po wszystkim oznacza "tylko po głosowaniu", bo trzeba przecież zliczyć jeszcze wszystkie oddane głosy w podziale na poszczególnych kandydatów.

Ze względu na brak odpowiedniej infrastruktury tamtejsze maszyny do głosowania nie są podłączone do sieci, ale mają za to bateryjne zasilacze, które - w wielu rejonach - są de facto jedynymi.

W maszynie tkwią dwie karty pamięci typu flash - jedna uniwersalna z oprogramowaniem urządzenia i druga - z listami wyborców i kandydatów i do zliczania głosów (ale nie rejestracji kto na kogo głosował!). Ta druga może współdziałać tylko z jednym, konkretnym urządzeniem, do którego jest przypisana. Po zakończeniu głosowania dane z tych właśnie kart są transmitowane do centrów lokalnych, skąd idą dalej tak, że już po 6 godzinach znane są wyniki.

Te proste komputery (tytułowa "urna eletronica") dostarcza lokalna odnoga firmy Diebold (tej od bankomatów).

Zaletą systemu jest prostota i sprawność. Do wad można zaliczyć niemożność ponownego przeliczenia głosów i możliwość manipulacji wynikami. Jak się jednak podkreśla - system ten cieszy się tam wyjątkowo dużym zaufaniem i poparciem społecznym.

By umożliwić ponowne przeliczanie głosów prowadzi się próby z urządzeniami drukującymi każdy głos - taką swoistą kartkę wyborczą - widoczną (kontrola), ale fizycznie niedostępną dla głosującego. Po decyzji kartka wpada automatycznie do urny.

Niedawno mieliśmy perypetie z liczeniem dziurek na kartach do głosowania w USA. Epatowaliśmy się też informatyzacją administracji publicznej w Estonii. A tu okazuje się to możliwe też w państwie dużym, gdzie nie wiadomo co podziwiać bardziej - czy sprawność systemu wyborczego, czy lokalnej administracji, która musi przecież przygotować, zarejestrować i wydać te miliony kart do głosowania.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200