Tylko dla bardzo dorosłych

Autorstwo powiedzenia, że rewolucjoniści niemieccy przed szturmem na dworzec kolejowy zaopatrzyliby się w bilety peronowe, niektórzy przypisują Leninowi. Inni to samo mówią o Poznaniakach, ci zaś twierdzą, że Szkoci pochodzą z Krakowa, skąd dawno temu wyrzucono ich za rozrzutność.

Autorstwo powiedzenia, że rewolucjoniści niemieccy przed szturmem na dworzec kolejowy zaopatrzyliby się w bilety peronowe, niektórzy przypisują Leninowi. Inni to samo mówią o Poznaniakach, ci zaś twierdzą, że Szkoci pochodzą z Krakowa, skąd dawno temu wyrzucono ich za rozrzutność.

Oficjalnie Niemiecka Republika Demokratyczna tak bardzo chciała różnić się od swego zachodniego sąsiada, że zaangażowała do tego celu nawet język. W zasadzie nie wymaga to nawet szczególnego wysiłku, gdyż każda grupa ludzi, tworząca pewną społeczność, sama z czasem tworzy wyrażenia zrozumiałe tylko w jej obrębie. Tam jednak był to oficjalny program, w ramach którego podkreślano np. dotkliwy brak hasła "walka klasowa" w języku używanym w zachodniej części Niemiec.

To z jednej strony. Z drugiej jednak produkowano w NRD telewizory z "zachodnim" odstępem częstotliwości wizji i fonii, a także radioodbiorniki o zakresie fal ultrakrótkich, pozwalającym na słuchanie stacji z "tamtych" Niemiec, a nie np. z Polski. Tak się jakoś nieprzypadkowo składało, że wiele norm technicznych, które w NRD nosiły skrót TGL (Technische Guete und Lieferbedingungen), a na Zachodzie DIN (Deutschen Industrie Norm), miało te same numery i te same specyfikacje.

W efekcie tarcza sprzęgłowa od któregoś tam volkswagena pasowała jak oryginalna do wartburga, i na odwrót. Podczas gdy my, a z nami inne demoludy, musieliśmy stawać na głowie, by Zachód zgodził się nam sprzedać jakiś niezbyt nowoczesny komputer, NRD sama wytwarzała układy elektroniczne, o jakich mogliśmy tylko marzyć. Na czym to robili? Ano na urządzeniach, które bez problemów dostarczali im zachodni bracia.

W czasach, gdy pobierałem nauki w liceum, nie było niemal dnia, by w wiadomościach radiowych nie odczytywano "kolejnego poważnego ostrzeżenia rządu chińskiego w związku z ostrzelaniem wybrzeża Chin przez artylerię Tajwanu". Każde takie ostrzeżenie miało kolejny numer, który z czasem, sięgając czterech cyfr, stał się przedmiotem dowcipów. Oficjalne stosunki między jednymi a drugimi Chinami (bo Tajwan za takie się uważa) nadal są dalekie od poprawności, co jakoś nie potrafi wyhamować współpracy gospodarczej, która wydaje się nawet rozwijać.

Z Tajwanu do Chin przenoszą się kolejne zakłady produkujące komputery i ich komponenty. Proces ten przyspieszyło jeszcze zakończenie negocjacji w sprawie warunków przyjęcia Chin (tych większych) do Światowej Organizacji Handlu (WTO), co ma nastąpić w listopadzie br.

W samym Szanghaju mają wkrótce ruszyć trzy fabryki mikroukładów, wytwarzające rocznie 1,4 mln krążków krzemowych w technice ćwierćmikronowej. Jednym z inwestorów jest tam firma Taiwan Semiconductor Manufacturing Corporation (TSMC).

Pracując w Poznaniu, bywałem w Warszawie i dwa razy w tygodniu. Z Wrocławia jest tam o tyle dalej, że Đ jak dotąd Đ zdążyłem być raz w całym tym roku. Gdy się zastanowię, co kojarzy mi się z naszą stolicą, to, poza sprawami bardzo osobistymi, martwe, z powybijanymi szybami hale fabryczne, które kiedyś były częścią naszego przemysłu elektronicznego, a które można oglądać jadąc w kierunku Służewca, do tamtejszych, nowych świątyń biznesu.

A przecież za nami stoi historia: w końcu to nasz rodak pierwszy kazał diabłu kręcić bicze z piasku, co temu ostatniemu nie sprawiło żadnych problemów Đ co z tego, że Chiny są większe i pewnie mają go więcej. Chyba że wziąć pod uwagę, iż ten diabeł też niezupełnie był nasz. Mimo że wziął się z wódki.

A dlaczego ten felieton tylko dla bardzo dorosłych? Bo tylko tacy mogą pamiętać i kolejne, poważne ostrzeżenia rządu chińskiego, i komputery Robotron. I NRD też.

<hr>

[email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200