Tupanie z komputerem w tle

Kto z nas nie widział takiej sceny: małe dziecko, próbujące terroryzować dorosłych. Najpierw sztucznym, wymuszonym płaczem, a potem, gdy to nie daje efektu - jeszcze bardziej dramatycznym - rzucaniem się na podłogę, dywan, ziemię, co akurat jest pod nogami.

Kto z nas nie widział takiej sceny: małe dziecko, próbujące terroryzować dorosłych. Najpierw sztucznym, wymuszonym płaczem, a potem, gdy to nie daje efektu - jeszcze bardziej dramatycznym - rzucaniem się na podłogę, dywan, ziemię, co akurat jest pod nogami.

Przemiany ostatnich kilkunastu lat wraz z prymitywnie dosłownym pojmowaniem wyższości klienta nad sprzedającym spowodowały, że wielu spośród nas uważa, iż sam fakt bycia klientem uprawnia, by nie rzec zmusza, do pomiatania drugą stroną, do łamania bez potrzeby jej godności, chociażby tylko po to, by pokazać jej właściwe miejsce, podkreślając przy okazji jego marność w porównaniu z tym, które sami zajmujemy. Dobrze, gdy odbywa się to w czyjejś obecności, bo przy okazji można się jeszcze dowartościować kosztem otoczenia, a w ogóle, co to za teatr bez widowni?

Stąd, z pewnym przewrotnym zadowoleniem, przyjąłem opowiadanie pewnego paryskiego bywalca o tym, jak tamtejsi taksówkarze (jeden system, jedna taryfa) potrafią odmówić zbyt krótkiego, ich zdaniem, kursu, wystawiając już zapakowane bagaże niedoszłego pasażera. Zdarza się podobno również, że nie chcą jechać, gdzie im z jakichś powodów nie po drodze. Większości kojarzy się to ze zwyczajami z naszej, niedawno odrzuconej przeszłości. Ja, nadal przewrotnie, znajduję w tym przede wszystkim ślad i dowód godności jednego z wielu zawodów, które u nas, przy okazji zmian, tak często próbujemy jej pozbawiać.

Trzeci już rok dojeżdżam do pracy pociągiem, co oznacza przynajmniej dwa kursy tygodniowo, a inne wyjazdy podnoszą tę liczbę do trzech. Wiąże się to z koniecznością częstego kupowania biletów, która to czynność wymaga pewnej własnej biegłości, ale także pomocy ze strony kasjerek i kasjerów. Tak się złożyło, że, w moim przypadku, są to głównie osoby z pewnego wąskiego grona: w poniedziałkowe ranki dwie panie i jeden pan w okienkach na Dworcu Zachodnim w Poznaniu, w ciągu tygodnia i pod jego koniec - panie z Orbisu na Rynku we Wrocławiu i w kasie na stacji Wrocław Mikołajów.

Wszyscy oni na wylot znają zawiłości kolejowego, komputerowego systemu rezerwacji miejsc i potrafią go zmusić do niejednego. Czasem jednak bywa tak, że system się nie daje i nie chce przydzielić miejsca w wagonie i przedziale, w którym np. ma je już kolega. Zdarza się, że później, już w praktyce, okazuje się, że w przedziale tym jednak kilka miejsc jest wolnych.

Toteż było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdy w okolicach 5.30 rano, w poniedziałek 31 marca, do kasy na wspomnianym już tu poznańskim Dworcu Zachodnim podbiegła zdyszana pani, dość wysoka, w okularach, z niższego przedziału wieku średniego, i - oczywiście poza kolejką - zaatakowała słownie starszą panią w okienku o to, że nie sprzedała jej miejsca przy oknie (podkreślając znacząco, by wszyscy słyszeli: - W p i e r w s z e j k l a s i e...) w pociągu do Warszawy, podczas gdy ona była na stosownym peronie i osobiście sprawdziła, że takowe miejsca jednak są wolne.

Kasjerka próbę ponowiła, okazało się, że miejsce jest i przystąpiła do wymiany miejscówki.

Rozzłoszczona klientka musiała jednak pokazać, kto tu jest panem, więc zaczęła, i to głośno, krzyczeć na kasjerkę. Ponieważ sporządzenie miejscówki naprawdę nie trwa długo, mało miała czasu, aby się na starszej pani wyżyć i przedstawienie w swym teatrzyku doprowadzić do końca. Toteż jej arogancja (Pani mnie oszukała!...) szybko przeszła w bezczelność (Szybciej tam...), a potem w zwyczajne chamstwo (Nie chce się TAKIEJ nacisnąć klawisza...).

Niektórym dzieciom zwyczaj tupania zostaje na całe życie. Szkoda, że tym razem nie było jeszcze rzucania się na ziemię. Widzów było przecież pod dostatkiem...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200