Trzecie wyjście

Czy można ukraść coś, czego nie ma? W każdym razie, nie ma oficjalnie, to znaczy nikt nie przyznaje się, że w ogóle coś takiego było na warsztacie. A jednak można, o czym opowie Państwu kolejne moje wspomnienie z historii komputerów. Tak jak poprzednio, znane z pierwszej ręki i całkowicie szczere.

Czy można ukraść coś, czego nie ma? W każdym razie, nie ma oficjalnie, to znaczy nikt nie przyznaje się, że w ogóle coś takiego było na warsztacie. A jednak można, o czym opowie Państwu kolejne moje wspomnienie z historii komputerów. Tak jak poprzednio, znane z pierwszej ręki i całkowicie szczere.

Przyznanie się do kradzieży, nawet jeśli wydarzyła się ona ponad dwadzieścia lat temu, nie przychodzi mi łatwo. Ale myślę, że warto przypomnieć nieco zapomniane fakty, bo rzucają one ciekawe światło na mechanizmy działania firm komputerowych.

Jak mówiono za komuny: są dwa wyjścia, ale nie ma alternatywy. W takiej właśnie sytuacji znalazła się firma Apple około roku 1985. Macintosh pojawił się na rynku, ale nie sprzedawał się najlepiej, między innymi dlatego, że nie było dość oprogramowania. W tamtych czasach każdy przyzwoity komputer musiał mieć Basic. To na Basicu karierę zrobił Microsoft, inne produkty, takie jak DOS, Windows oraz Office, dodając znacznie później. Był więc i MS Basic for Mac OS, ale nie przypominał on innych programów, bo używało się go z poziomu konsoli. Zupełnie z innej bajki. Tymczasem kolega, który przysłał mi komputer zza oceanu, dołączył do niego dyskietkę z MacBasic. Skopiowaną, bynajmniej nie oryginalną. Było jasne, że jest to kradzione oprogramowanie. Tylko czyje? Problem w tym, że w nielicznych pisma komputerowych, które byłem w stanie czytać w Warszawie (robiłem to w British Council oraz w bibliotece ambasady amerykańskiej), nikt o MacBasic nie wspominał ani słowem.

Program MacBasic, a właściwie interpreter języka, był zasadniczo różny od innych, które wtedy dostałem przypadkowo<sup>1</sup>): był wielozadaniowy. Można było w kilku okienkach uruchomić różne programy, które wykonywały się równolegle. Dla mnie i dla znajomych makowców była to rewelacja. Wszystkie inne wersje Basica, o ile nawet miały jakieś okienko, to pozwalały uruchomić tylko jeden program na raz. Tak więc bawiliśmy się, nie wiedząc, że mamy pod ręką kawałek historii. Otóż MacBasic nigdy nie został oficjalnie pokazany światu, bo firma Microsoft brutalnie zaszantażowała Apple. Szantaż był możliwy, bo Microsoft licencjonował Applesoft Basic dla Apple II, który był podstawą egzystencji firmy. Jak niektórzy twierdzą, John Sculley w listopadzie 1985 roku podjął najgorszą możliwą decyzję w historii Apple<sup>2</sup>): zdecydował się oddać MacBasic i oblicze (GUI) Macintosha za prawo przedłużenia licencji Microsoftu. Nim to zrobił, funkcjonalna wersja beta MacBasica znalazła się w rękach uniwersyteckiego konsorcjum Apple. W szczególności Dartmouth zaczął jej używać na zajęciach dla studentów, ci zaś skopiowali znajomym, znajomi podali dalej i w ten sposób nieistniejące oprogramowanie znalazło się także w Warszawie.

Ale nie tylko w Warszawie. Kiedy w 1986 roku byłem na letnim stypendium w Stuttgarcie, to wziąłem ze sobą ukochanego Macintosha, aby mu wymienić napęd dyskietek na gęstszy. Wziąłem też pudełko z programami. Poszedłem z nim na spotkanie lokalnego klubu użytkowników Maków, bo miałem nadzieję wejść w posiadanie nowych programów (czytaj: ukraść je). Niestety, okazało się, że wszyscy obecni klubowicze podniecili się do MacBasica i przez ponad godzinę kopiowaliśmy go dla nich. Mogę więc dziś powiedzieć z czystym sumieniem, że program, którego nie było, uchronił mnie przed popełnieniem przestępstwa.

<sup>1</sup>https://www.computerworld.pl/artykuly/artykul.asp?id=54911

<sup>2</sup> http://www.folklore.org/StoryView.py?project=Macintosh&story=MacBasic.txt

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200