Szczęśliwsi, bo manipulowani i uzależnieni

Niby to, o czym mówi profesor Krzysztof Obłój, jest wiadome (rozmowę z nim drukujemy w tym numerze). Jednak kiedy pierwszy raz ją przeczytałem, poczułem się dziwnie. Poczułem się obrońcą uciśnionych pracowników.

Niby to, o czym mówi profesor Krzysztof Obłój, jest wiadome (rozmowę z nim drukujemy w tym numerze). Jednak kiedy pierwszy raz ją przeczytałem, poczułem się dziwnie. Poczułem się obrońcą uciśnionych pracowników.

Zrozumiałem, że w ten sposób nazwany problem zamyka definitywnie szanse na budowanie przedsiębiorstw, w których chociaż ten jeden element - ludzie - nie są szczegółowo i dokładnie poszufladkowani. Że pozostawia się w nich choć mały margines na improwizację i spontaniczność. Wiedziałem, że to, co mówi profesor Obłój, jest ważne; jest takie, jak rzeczywiście jest, ale nigdzie jeszcze nie spotkałem wyjaśnienia tak prostego (doskonałego), że aż nie pozostawiającego możliwości jakiejkolwiek dyskusji. Bez względu na to, jakich użyje się argumentów, w żaden sposób człowiek nie jest w stanie obronić się. Jesteśmy manipulowani i - nawet jeśli się nam wydaje, że możemy manipulacji tej powiedzieć nie - nigdy tak nie postąpimy.

Przyznam, że zastanawiałem się nad tym problemem kilka ładnych dni. Nie dlatego że stanowi on dla mnie problem. Myślałem, czy rzeczywiście koncepcja zarządzania zasobami ludzkimi wyrządza ludziom krzywdę. Czy przynosi korzyści wyłącznie przedsiębiorstwom, podporządkowującym ludzi w całości swoim celom. Ciągle pamiętałem pierwsze wrażenie po lekturze rozmowy, wrażenie - nie będę ukrywał - sprzeciwu. Dziś jestem innego zdania. Z dwóch powodów.

Koncepcja ta jest doskonale dostosowana do współczesnych czasów, charakteryzujących się zanikiem czegoś, co kiedyś nazywało się życiem wspólnotowym, a co dziś nie istnieje. Nie znaczy to jednak, że ludzie nie mają takich potrzeb. Przeciwnie. I właśnie potrzebę tę zaspokoić ma wspólnota budowana wokół ludzi zamkniętych w problemach przedsiębiorstwa. Wspólnota ta jest całkowicie sztuczna, ale tak zaprojektowana, że jej członkowie przekonani są w pełni o jej naturalności. Jaskrawym przykładem tego jest włączanie w rytuał życia przedsiębiorstw elementów charakterystycznych dla wspólnot naturalnych: wyjazdy, biesiady, spotkania. Służy to jednemu celowi: przedłużeniu życia przedsiębiorstwa na życie prywatne pracowników. Ich połączeniu.

Pamiętajmy w tym miejscu o jednym. Cechą życia wspólnotowego jest współodpowiedzialność członków wspólnoty. Nie jest tylko tak, że pracodawca manipuluje pracownikami. On chce, aby oni byli tak samo współodpowiedzialni za niego, jak on za nich. Nie tylko oni go potrzebują. On potrzebuje ich być może jeszcze bardziej i ustępuje do tego stopnia, że godzi się na równoprawne uczestnictwo w tej sztucznie budowanej wspólnocie. Wszystko to wyglądać może komicznie i takie jest, gdy patrzy się na to z boku. Jednak daje wszystkim członkom wspólnoty spełnienie kolejnej cechy życia wspólnotowego: budowanie bezpieczeństwa. Ludzie zaproszeni do takiej wspólnoty mogą czuć się bezpieczni. Problemem jest tylko to, że na obecnym etapie realizacji koncepcji zarządzania zasobami ludzkimi pojawiają się zgrzyty ze strony reprezentantów pracodawców. Pracownicy chętnie skorzystaliby z oferty tej koncepcji nieświadomi jej podłoża teoretycznego. Wiele bowiem korzystają. Zaspokajają konieczność i potrzebę pracy wraz z potrzebą uczestnictwa w życiu wspólnotowym. To pracodawcy chcieliby mieć pracowników takich, jakich zapewnia im ta koncepcja, ale sami chcieliby pozostać na swych dotychczasowych pozycjach (choć przedsiębiorstwo wymaga od nich czego innego). Jeśli uporają się z tym problemem, przeżywać będziemy prawdziwy rozkwit Management of Human Resources.

Drugim powodem, dla którego nie sprzeciwiam się tej nowej koncepcji, jest fakt, że w przeważającej większości jesteśmy ludźmi przeciętnymi. Tak jest, choć każdy z nas myśli o sobie, że tak nie jest, iż jednak trochę wyrasta ponad przeciętność (i jest to ważne wyłącznie ze względu na nasze samopoczucie). Koncepcja zarządzania zasobami ludzkimi właśnie z tej przeciętności rodzi nieprzeciętność. Daje wielu z nas możliwości awansu, których w normalnych warunkach nigdy byśmy nie otrzymali. Wymaga oddania części prywatności (której i tak nie mamy jak zagospodarować) i oferuje wiele przywilejów, korzyści i wartości materialnych, które po prostu są nam potrzebne.

Sprzedaliśmy się sami, stawiając życiu coraz większe wymagania. Manipulacji i uzależnienia zupełnie nie zauważamy. Więcej myślę, że gotowi jesteśmy posunąć się jeszcze dalej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200