Siemiradzki i komputery

Doroczne, wiosenne krakowskie konferencje IBM dawno już wpisały się do kalendarza ważnych imprez fachowych odbywających się w Polsce.

Doroczne, wiosenne krakowskie konferencje IBM dawno już wpisały się do kalendarza ważnych imprez fachowych odbywających się w Polsce.

Co więcej - czas i urok miejsca nadają im absolutny walor niepowtarzalności, gdyż każdy, kto odważyłby się zrobić coś podobnego nie tylko w Teatrze Słowackiego w Krakowie, ale nawet w jakimkolwiek teatrze, automatycznie stałby się tylko kiepskim plagiatorem (chociaż SUN i Java z udziałem króla Stasia, przed laty, w Teatrze Stanisławowskim, to też było wydarzenie!).

W krakowskich konferencjach IBM uczestniczę od początku i sądzę, że najbardziej w nich zdumiewa to, iż za każdym razem udaje się nadawać im odmienną, acz interesującą formułę. W tym roku zgrabnie wpleciono tematykę stricte biznesową (co zajęło pierwszy dzień), na drugi dzień przenosząc sprawy komputerów mainframe (nie może ich przecież tam nie być - to tradycja tych imprez!).

Taka proporcja wydaje się interesująca dla obu stron barykady, czyli ludzi biznesu, którzy do czegoś jednak komputerów potrzebują, i samych informatyków, bez udziału których komputery te jeszcze nie chcą działać. Celowo i z pewną przesadą użyłem tu słowa "barykada", bo takowa, mimo różnych zabiegów ciągle istnieje, a za drobny sukces można uznać, że padające kiedyś gęsto z obu jej stron strzały, teraz zastępują już tylko słowa.

I właśnie obniżaniu wysokości owej barykady, a może nawet stopniowemu jej demontażowi dobrze służy taka właśnie formuła konferencji. Sądząc po frekwencji jednak, nie można pozbyć się wrażenia, że wystąpień dnia pierwszego, biznesowego, uważnie wysłuchały obie strony, a w dniu drugim pojawili się głównie przedstawiciele informatyki, a biznes albo kontemplował uroki Krakowa, albo zwyczajnie wcześniej pojechał do domu.

Nie sposób pominąć w tych reminiscencjach uroku samego miejsca, w którym konferencje te od początku się odbywają. Teatr Słowackiego to miejsce tak szczególne, tak przepełnione aurą wielkiej sztuki, wielkich nazwisk i tradycji, że musi się to udzielać i uczestnikom, i prowadzącym. Widać to i słychać także w wystąpieniach licznych za każdym razem gości ze świata, dla których wystąpienia takie to niby tylko rutyna codzienności, ale każdy podkreśla, że w TAKIM miejscu, to jednak jeszcze nie występował.

Tak się złożyło, że na konferencji tej wysłuchałem trzeciego już w tym roku wystąpienia na temat SOA i ESB. Nie ukrywam, że mimo pewnej, chwilami nadmiernej egzaltacji mówców, podobało mi się ono najbardziej. Ale nie tylko - takie uogólnione, nieodwołujące się do konkretnych technik i narzędzi podejście, najlepiej chyba trafia w istotę sprawy, która, w moim odbiorze, polega właśnie na otwartości i uniwersalności, a nie na zamykaniu się w, choćby najbardziej perfekcyjnym, świecie własnych pomysłów i idei.

Mając jednak w świeżej pamięci wszystko, co w tym roku na ten temat słyszałem, mogę własne o tym wyobrażenie ulokować gdzieś pośrodku, bo i tak, gdy sprawa dopadnie nas w praktyce, nie obejdzie się bez, czasem nawet określanych jako zgniłe, kompromisów.

Bo to jest trochę tak jak z alegoryczną, jedyną w swoim rodzaju, kurtyną Siemiradzkiego w Teatrze Słowackiego: piekło i niebo, dobro i zło, szczęście i nieszczęście i jeszcze gdzieś, bez wyraźnej przeciwwagi - miłość. A w tzw. realu wszystkiego po trochu, czyli właśnie gdzieś pośrodku.

I to jest dopiero wolta pojęciowa - połączyć petersburski akademizm Siemiradzkiego z koncepcjami ESB/SOA. Sam jestem tym odrobinę przerażony. Ale - niech tak zostanie. Znałem wszakże wybitnego fizyka, który swą dziedzinę utożsamiał przede wszystkim z poezją. A do tzw. nawiedzonych z pewnością nie należał.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200