SIŁOM I KULTUROM...

Wolność słowa w Internecie przeszkadzać nikomu nie powinna. Tak mi się do niedawna wydawało. Każdy czyta to, co chce. Nie chce - nie czyta. Nie ma problemu. Okazało się jednak, iż rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż myślałem, a ludzie bywają dziwni, pełni kompleksów, dziwactw i manii.

Wolność słowa w Internecie przeszkadzać nikomu nie powinna. Tak mi się do niedawna wydawało. Każdy czyta to, co chce. Nie chce - nie czyta. Nie ma problemu. Okazało się jednak, iż rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż myślałem, a ludzie bywają dziwni, pełni kompleksów, dziwactw i manii.

Emailowe listy dyskusyjne to świetny wynalazek. Łatwość komunikacji za pomocą poczty elektronicznej, szybkość przekazu - wszystko to sprawia, że stanowią one doskonałe forum wymiany informacji, opinii i myśli.

Parę lat temu, w czasach prawie jeszcze pionierskich Internetu w Polsce, powstała lista dyskusyjna, grupująca ludzi związanych ze sobą dość szeroko pojętą wspólnotą miejsca studiów, niegdyś i obecnie. Lista służyła początkowo rozpowszechnianiu informacji o tym, co się dzieje w kraju i na uczelni. Łaknęli ich ci, których życie rzuciło za granice i oceany. Rozmowy na liście niemal nie było. Z czasem jednak zapotrzebowanie na informacje spadało (pojawiły się inne kanały), zaś uczestników listy i ich wypowiedzi przybywało.

Po paru latach istnienia lista jest prawdziwie dyskusyjna. Poruszane są na niej tematy rozmaite, od kulinariów, poprzez naukę, do filozofii życia. Charakter listy określił jeden z jej uczestników jako "klubowy", co dobrze oddaje klimat na niej panujący. Dyskusje, choć czasem gorące i pełne emocji, prowadzone były w sposób kulturalny.

Lista była otwarta dla wszystkich chętnych. Każdy mógł zostać jej członkiem i brać udział w dyskusjach albo tylko "podsłuchiwać", o czym rozmawiają inni. Z punktu widzenia administratora, lista nie absorbowała zbyt wiele wysiłku ani czasu. Nieliczne interwencje potrzebne były zwykle tylko jako pomoc dla tych, co nie umieli dać sobie rady sami.

Życie (na liście) płynęło spokojnie, aż pojawił się na niej szczególny subskrybent. Zaczął on zalewać listę tekstami, w których, językiem rodem z głębokiego rynsztoka, obrażał wszystkich uczestników dyskusji, niezależnie od treści ich wypowiedzi.

Z początku obrażeni i stający w ich obronie, próbowali coś tłumaczyć, mówili o dobrych obyczajach, elementarnych zasadach etc. Rychło okazało się, że mamy do czynienia z typem psychopatycznym. Przestało mu wystarczać pisanie dziesiątków listów dziennie. Zaczął przesyłać pocztę z fałszywymi nagłówkami. Pojawiały się więc na liście wypowiedzi, do których autorzy nie przyznawali się, bo nie spod ich ręki one wyszły. Pojawiły się akty sabotażu. Podszywając się pod różnych uczestników listy, maniak wyrzucał ich ze spisu subskrybentów lub zapisywał na inne listy. Uczestnicy listy prawie przestali pisać. Działanie listy polegało więc na dyskusji maniaka z samym sobą. Ale jego postingi zawalały konta pocztowe subskrybentów listy, a ich skargi - skrzynkę administratora. Tego było za wiele.

Zdecydowałem się utworzyć nową listę, o takim samym charakterze, ale na innej maszynie, z dodatkiem większej kontroli administracyjnej. Miałem nadzieję, że problem listowego hakerstwa zniknie. Myliłem się jednak. Działania maniaka nasiliły się. Proste próby uniknięcia chamstwa przez "przejście na drugą stronę ulicy", spowodowały erupcję jego wybryków. Obserwowałem już nie tylko fałszowanie poczty elektronicznej, ale i próby włamania do systemu.

Sprawa nie ma zakończenia. Podchody wciąż trwają. Nie wiem czy kolejne zabezpieczenia okażą się skuteczne, czy też kulturalny klub dyskusyjny zostanie zdemolowany.

Na razie (odpukać!) w naszym klubie można spokojnie porozmawiać. Ale nie jestem zadowolony z faktu, że zamiast być gospodarzem salonu, muszę pełnić rolę bramkarza.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200