Racje królowej

Kiedy 39 lat temu udało się mojemu pokoleniu obalić stalinizm, kiedy zmienialiśmy komitety wojewódzkie partii i rozwiązywaliśmy spóldzielnie produkcyjne, kiedy milicja studencka z lagami w rękach pilnowała porządku w mieście, a delegacja złodziei przyszła do Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego w Krakowie z deklaracją, że przez dwa tygodnie nie będą kraść, kiedy bohaterami narodowymi Polski była redakcja pisma studentów i młodej inteligencji, nauczyliśmy się, że wszystko jest możliwe - ponieważ załamał się system nie do złamania.

Kiedy 39 lat temu udało się mojemu pokoleniu obalić stalinizm, kiedy zmienialiśmy komitety wojewódzkie partii i rozwiązywaliśmy spóldzielnie produkcyjne, kiedy milicja studencka z lagami w rękach pilnowała porządku w mieście, a delegacja złodziei przyszła do Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego w Krakowie z deklaracją, że przez dwa tygodnie nie będą kraść, kiedy bohaterami narodowymi Polski była redakcja pisma studentów i młodej inteligencji, nauczyliśmy się, że wszystko jest możliwe - ponieważ załamał się system nie do złamania.

Stąd i dzisiejsi ludzie 60-letni, jeśli tylko żyją i nie wybierają się pilnie na tamten świat, potrafią czasem, jak Królowa z "Alicji w krainie czarów", uwierzyć jeszcze przed śniadaniem w sześć rzeczy zupełnie niemożliwych. Nawet w sytuacji, gdy nasi politycy zamieniają państwo w kabaret.

W ciągu następnych lat po Polskim Październiku 1956 r. moje pokolenie uczyło się jednak, że... wszystkiego musi dopiero się nauczyć. Wiedzieliśmy, czego nie chcemy; nie wiedzieliśmy, czego chcieć warto. Bo moje pokolenie dopiero po roku 1957 dowiadywało się, krok za krokiem, że przed II Wojną Światową funkcjonowała w Polsce wysoko rozwinięta cywilizacja prawna z instytucjami, które nie ustępowały swą klasą odpowiednim instytucjom świata zachodniego, a niekiedy je wyprzedzały (jak np. organizacja długoterminowego kredytu hipotetycznego).

Naszą przeszłośc, a zarazem - zachodnią współczesność, odkrywałem dla siebie i swoich Czytelników całymi latami. Wraz z moim młodszym bratem, zawodowym menedżerem, latami skupowaliśmy stare książki, sprowadzaliśmy zagraniczne. 25 lat temu nasza książka "Gra o jutro", przemycająca dorobek Zachodu, była nawet bestsellerem, który w tydzień zdążył się rozejść, nim kazał wycofać go ze sprzedaży odnośny sekretarz KC. Czy w tej działalności popularyzatorskiej odniosłem jakiś sukces? Bardzo niepełny. Nie z powodu kolejnych restrykcji, zamykania mi ust przez miniony reżim; ot zbuntowane później przeciw temu reżimowi jego dzieci nie rozumiały niczego poza tym, w czym wyrosły...

Do dziś spotykam wśród szczerych zwolenników reform na ministerialnych stołkach osoby, które nie znają podstawowych instytucji życia pieniężnego współczesnej Europy Zachodniej. Nie przesadzam. To dlatego nie mamy obrotu wekslowego, ubezpieczeń wzajemnych, normalnego systemu oszczędnościowego, długotrminowego kredytu hipotecznego - a to tylko pierwsze z brzegu ziejące bzdurą luki w naszym systemie gospodarki...

Ale nawet tamte odkrycia rodziły optymizm: skoro już się komuś udało..? Kiedy zaś w poł. lat 60. mówiłem jednemu z zachodnich przyjaciół o naszym zapóźnieniu i skutkach zerwania ciągłości, powiedział mi:

- ... No ale w jednym przynajmniej jesteście w przodzie. Macie jednego z ludzi, którzy wyprzedzają świat".

I opowiedział mi o noworodzącej się dziedzinie pod nazwą computer science. Opowiedział mi o ENIAC-u, o pierwszych komputerach IBM, a także o tym, jak w roku 1961 Amerykanie szóstkę Europejczyków, którzy ich zdaniem wyprzedzali Amerykę i resztę świata, zaprosili do siebie, by pokazać jej wszystko, co mają, niczego nie ukrywając (bo po co). W tym gronie znaleźć się miał niejaki Jack Karpinsky. "Genius" jak mi powiedział ów Amerykanin; i bez wątpienia Polak. Nie było tylko jasne, skąd. Spytałem, czy na pewno "Jack". Pamiętałem bowiem z czytanek do nauki angielskiego, że tak się zwał wybitny polski konstruktor lotniczy, jednocześnie - alpinista, który zginął na Mount Everest. Myślałe, że może przeżył, że go może odnaleziono. Nie wpadło mi nawet do głowy, że to ktoś z kraju...

Wraz z kolegami - popularyzatorami nauki i techniki odkrywaliśmy wtedy swoim Czytelnikom, na ile to było możliwe przy paraliżującej wszystko cenzurze, ówczesne wielkie kroki dokonywane przez Zachód, uwieńczone pierwszym krokiem człowieka na księżycu. W okresie stumiesięcznego "boomu hellerowskiego" świat przywdział siedmiomilowe buty. Działy się rzeczy nieprawdopodobne, nauka otwierała nieograniczone perspektywy. Uwieżywszy raz w Niemożliwe, otrzymaliśmy z zewnątrz pełne tej wiary potwierdzenie: człowiek wylądował na księżycu.

... No a po dalszych latach rozpadł się komunizm. I to zrobiliśmy własnymi rękami. Nikt za nas. Czy Królowa nie miała racji?

Dlatrgo niech Młodzi Czytelnicy tego pisma zechcą wyrozumieć mój optymizm. Kogoś z wyobraźnią tak przez los wymodelowaną bardzo trudno oduczyć przekonania, że wszystko jest możliwe.

Ilekroć więc będę tu pisał o rzeczach, które wydają się zgoła niemożliwe, złóżcie to na karb mojej starości. Ja zaś wzajem będę starał się rozumieć Wasz pesymizm.

Za tydzień: Jak poznałem Jacka Karpińskiego i przeszłość świata komputerów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200