Przenosiny

Gdybym był prawdziwym felietonistą, to niewątpliwie obecną sytuację wykorzystałbym do napisania światoburczego tekstu. O tym, jak to przez dwa lata walczyłem piórem z państwem, ogarniającym swymi mackami coraz większe obszary prywatności. I o tym, jak nie udało mi się nic zmienić, więc opuściłem Polskę, udając się do kraju prawdziwej wolności, do Ameryki.

Gdybym był prawdziwym felietonistą, to niewątpliwie obecną sytuację wykorzystałbym do napisania światoburczego tekstu. O tym, jak to przez dwa lata walczyłem piórem z państwem, ogarniającym swymi mackami coraz większe obszary prywatności. I o tym, jak nie udało mi się nic zmienić, więc opuściłem Polskę, udając się do kraju prawdziwej wolności, do Ameryki.

Jak to zwykle w życiu bywa rzeczywistość jest dużo bardziej prozaiczna - Polskę opuściłem, bo żona dostała stypendium zagraniczne, a że poprzednio to ona mi towarzyszyła na dobre i na złe w perygrynacjach po świecie, więc tym razem wypadło mnie dostosować się do ślubnej i podążyć jej tropem.

Czasy teraz są takie, że w gruncie rzeczy nie jest ważne, gdzie się jest, byleby tylko mieć dostęp do sieci i jakiś komputer, a praca pojedzie za nami. W moim przypadku tym łatwiej przyszło mi zwinąć warsztat, że firma, z którą współpracuję od pewnego czasu, lokalizując jej fonty, mieści się akurat w metropolii, gdzie pracuje żona. W pewnym sensie i ja przenoszę się do źródeł.

Znajomi oczekiwali, że jeszcze przed wyjazdem będę próbował zorganizować sobie jakąś godziwą pracę na miejscu. Dałem się i ja ponieść tym emocjom - wyszukałem firmę, która oferuje wspaniałe posady, lecz proste rachunki podatkowe wykazały jednoznacznie, że siedzieć za biurkiem od dziewiątej do piątej niezbyt się opłaca, gdy można w spokoju robić swoje w domu, inwestując w przyszłość.

Kazałem więc synowi, który wcześniej dołączył do matki, kupić komputer i zamówić dostęp do Internetu. Sam zaś wziąłem się za przygotowanie przenosin. Technologia poszła już tak do przodu, że właściwie cały dysk roboczy można nagrać na płycie kompaktowej CD-R albo na dwu i podróżować z tymi złotymi krążkami. Same więc przewiezienie warsztatu pracy nie było dla mnie specjalnym kłopotem. Także te felietony obiecałem pisać tak jakby nic się nie stało -ostatecznie dotąd dostarczałem je do redakcji też drogą elektroniczną. Doszedłem jednak do wniosku, że nie mogę dalej być anarchistą. Po pierwsze - policja federalna mogłaby mnie łacno zaaresztować, może nawet podzieliłbym los Sacco i Vanzettiego (też anarchiści!) oskarżony o jakieś zamachy. Po drugie - byłoby nieprzyzwoitością podszczypywać Polskę na odległość, nic nie ryzykując. Amerykanie i Anglicy mają takie powiedzenie o drugiej stronie stawu, którym jest w ich przypadku Atlantyk. Pomyślałem więc sobie, że powinienem zmienić stały nadtytuł felietonów, tak by odzwierciedlał on fakt, iż piszę z drugiej strony.

Do Bostonu przybyłem w sposób komfortowy - dwanaście godzin podróży to nic w porównaniu z tygodniami, które tracili dawni emigranci. Tym bardziej że na stole w sypialni czekał już na mnie nowy komputer. Nie wiem jak Państwo, ale ja uwielbiam zapach nowych komputerów! Z tym większą przyjemnością zainstalowałem swoje programy, włożyłem sterownik polskiej klawiatury i parę fontów. Stanowisko pracy było gotowe. Syn już wcześniej zrobił wstępne rozpoznanie bojem rynku usług internetowych, to znaczy zamówił w paru firmach próbny dostęp. Wszystkie nowe komputery są teraz sprzedawane z zainstalowanym oprogramowaniem sieciowym, więc trzeba było tylko dograć książki adresowe i hulaj dusza. Ale o tym napiszę następnym razem, bo teraz jestem już bardzo zmęczony, choć to dopiero wczesne popołudnie. Różnica czasu sześciu godzin daje mi się jednak mocno we znaki. Podobno można się przyzwyczaić. Gdyby ktoś z Państwa wiedział jak, to proszę pisać: [email protected] .

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200