Prawo globalne?

Jeden z kanonów prawa stanowi, że ścigać można tylko za czyn zakazany prawem obowiązującym w miejscu i czasie popełnienia. Oznacza to, że nie można np. karać za wczorajsze działanie, skoro jest ono zakazane dopiero od dziś.

Jeden z kanonów prawa stanowi, że ścigać można tylko za czyn zakazany prawem obowiązującym w miejscu i czasie popełnienia. Oznacza to, że nie można np. karać za wczorajsze działanie, skoro jest ono zakazane dopiero od dziś.

Zasada ta wydaje się banalnie prosta, jednak tzw. życie nawet tu potrafi wprowadzić niemałe komplikacje.

Tak było w Polsce po pierwszej wojnie światowej, kiedy to na jednym już terytorium państwowym obowiązywały trzy różne prawa odziedziczone po zaborcach. Źródłem wątpliwości z tego samego zakresu były dla niektórych także podstawy prawne procesu norymberskiego.

Konsekwencją wspomnianej zasady jest prawo państw do wyłącznego sprawowania jurysdykcji na swoim terytorium, którego naruszenie bywało powodem poważnych, międzypaństwowych napięć politycznych (np. uprowadzenie Adolfa Eichmanna z Argentyny do Izraela czy niedawne działania policyjne jednego z naszych posłów w Czechach).

Czasem górę nad prawem biorą też względy ideologiczne, które za nic mają granice i zasady. W ich wyniku zginął w Meksyku Lew Trocki. Z tych samych powodów zabito w Londynie dziennikarza bułgarskiej sekcji BBC Georgija Markowa. Do ciągłego ukrywania się zmuszony jest brytyjski (?) pisarz Salman Rushie, nad którym ciąży nie znające granic państwowych wezwanie do zabicia go za rzekome bluźnierstwo wobec Islamu. To samo grozi zresztą tłumaczom i wydawcom jednego z jego dzieł.

Teraz okazuje się jednak, że prawny warunek czasu jeszcze się trzyma, ale sprawa miejsca jest już bardzo względna. Powodem jest - a jakże - Internet. Co więcej - przyczyną jest to, co uważamy za jego najważniejszą zaletę - właśnie swoboda działania i wypowiedzi. I wcale nie chodzi tu o czyny, które z zamierzenia mają powodować szkody, jak np. wirusy komputerowe.

Sprawa dotyczy działań w pełni legalnych w jednym miejscu, które, za pośrednictwem Sieci, mogą lub mają swe skutki również tam, gdzie prawo ich nie dopuszcza.

Doświadczył tego niedawno rosyjski programista Dimitri Skljarow, którego aresztowano po przybyciu do USA za rozpowszechnianie (wiadomą drogą) oprogramowania do konwersji dokumentów w formacie Adobe eBook Reader na format PDF. Pierwszy z tych formatów ogranicza użytkownikom m.in. możliwości zapisywania i drukowania dokumentów. Obrońcy Skljarowa podkreślali, że jest on obywatelem obcego kraju i tam właśnie miał miejsce czyn, za który go aresztowano. Mimo tego Skljarow spędził blisko pół roku w amerykańskim areszcie, skąd go zwolniono za kaucją. Podczas rozprawy sądowej uznano za niewinnego zarówno samego Skljarowa, jak i rosyjską firmę, w której pracował i na którą oskarżenie próbowało przenieść odpowiedzialność.

Podobny los może spotkać we Francji szefów portalu Yahoo! W kraju tym zakazane jest oferowanie pamiątek ponazistowskich i handel nimi. A właśnie na aukcjach w portalu Yahoo! co chwila ktoś, pośród milionów innych rzeczy, takie pamiątki oferuje. Sami przecież, z własnej prasy codziennej, wiemy, po jakie można sięgać eufemizmy, aby oferować usługi nie całkiem legalne.

Jakże wiele z tego, co robimy, mówimy i piszemy, trafia gdzieś do Sieci i latami trwa w jej rejestrach. Często nawet bez naszej wiedzy i niekoniecznie zgodnie z tzw. prawdą obiektywną. Czy, aby mieć kłopoty, nie wystarczy np. w internetowej wymianie zdań przyznać, że czytało się Szatańskie wersety albo - co i gorzej - że jest się jeszcze ich posiadaczem?

Za ilu i którymi granicami czekają już na nas gustowne obrączki na ręce i trwające w specyficznym zawieszeniu wyroki bez przedawnienia? A - patrząc na to z drugiej strony - czy można wyobrazić sobie coś gorszego niż jakieś "prawo globalne"?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200