Pożyteczne (i przyjemne)

Na wsi, co sam pamiętam, do noszenia wody używano drewnianych, dopasowanych anatomicznie nosideł, które leżały na karku i ramionach, a na ich wystających na boki końcach zawieszano na łańcuchach po wiadrze wody.

Na wsi, co sam pamiętam, do noszenia wody używano drewnianych, dopasowanych anatomicznie nosideł, które leżały na karku i ramionach, a na ich wystających na boki końcach zawieszano na łańcuchach po wiadrze wody.

W szkockiej wytwórni whisky o nazwie zaczynającej się od "glen", którą kiedyś zwiedzałem (w języku Gaelic, którym posługiwali się kiedyś Szkoci i Irlandczycy, słowo to oznacza dolinę, a górską doliną płynął strumyk z czystą wodą i ta sama, głęboko wcięta we wzgórza dolina, zapewniała ochronę przed niepowołanymi przybyszami), cała "produkcja" przepływa przez zaplombowany przez akcyzę licznik i tylko przez umieszczone w nim szklane okienko można było zobaczyć, że produkt ów płynie i jest bezbarwny, bo kolor przychodzi dopiero od dębowego drewna beczek.

W muzeum tej wytwórni (przewodnik i szklaneczka produktu w cenie biletu!) można zobaczyć takie same jak nasze nosidła, tyle że ich końce nie wystają, jak u nas, na boki, lecz kształtem swym płynnie przechodzą w ramiona. Zamiast naszych łańcuchów są sznury, a na ich końcu blaszane bańki tak dopasowane, by obejmowały od zewnątrz uda, wpisując się w ich kształt. Całą tę misterną konstrukcję zakrywa obszerny kaftan i szeroka spódnica, co powoduje, że niczego nie widać. I w ten właśnie sposób przemycano tam kiedyś whisky z dolinek do miast. Idąc górami kobiety pokonywały podobno dziennie odległości liczone w dziesiątkach kilometrów.

My mamy nie gorsze w tym względzie tradycje, czego masowym przejawem były niedawno jeszcze domowe aparatury destylacyjne, które krążyły, według ścisłego harmonogramu, od sąsiada do sąsiada. Nie wiem, bo nie praktykowałem w tej dziedzinie, ale podobno w sklepach z zabawkami można było nawet kupić zestaw o nazwie "Mały chemik", który stanowił w pełni działającą aparaturę do destylacji, przechrzczony z tego powodu potocznie na "mały gorzelnik".

W Polsce nie można oficjalnie kupić legendarnego telefonu iPhone, ale ocenia się, że w naszych sieciach działa ich około 10 tysięcy, a chętnych do nabycia jest jeszcze dziesięć razy tyle. Znam trzech takich szczęśliwców (w ich własnym przekonaniu, bo sam nie mogę jakoś rozstać się ze staruszką Nokią 6310i), a jeden z nich dał mi nawet na chwilę to cudo do ręki. Kto bardzo chce, może zaryzykować kupno, bo w internecie iPhone "chodzi" podobno za nieco ponad tysiąc złotych.

Z telefonu tego nie tylko się korzysta, ale przede wszystkim się go ma, a to nie tylko nasza specjalność. Gdy przemieścić się nieco na Wschód okaże się, że ma go nowy prezydent Rosji - Dimitrij Miedwiediew i "starzy" prezydenci Czeczenii i Ukrainy - Ramzan Kadyrow i Wiktor Juszczenko. Mają go tam liczne inne prominentne osoby oraz jeszcze około - jak się szacuje - pół miliona osób. Apple nie ma w swej ofercie w ogóle rosyjskiej odmiany i w Rosji oficjalnie telefonu tego, tak jak u nas, nie można kupić, a jednak stosowane w Rosji telefony mają lokalną wersję językową oprogramowania.

Pewien mieszkaniec Kalifornii założył właśnie z kolegą firmę, która ma produkować i sprzedawać urządzenia do wytwarzania i destylacji alkoholu etylowego, tzn. bio-paliwa, na własne potrzeby posiadacza, za połowę obecnej ceny benzyny, która stale rośnie (5 kilo cukru, może być byle jaki, np. meksykański - kilo za 5 centów, ma w tym aparacie dawać galon paliwa, tzn. C2H5OH). Urządzenie ma być produkowane - a jakże - w Chinach, nie być większe od pralki, i - w swej dziedzinie - ma stać się tak popularne, jak komputer osobisty (wśród wspólników jest przecież pionier produkcji dysków do tych komputerów oraz wynalazca czujnika ruchu stosowanego w komputerze do gier "Nintendo").

Pozostaje pytanie - gdzie nie będzie ono sprzedawane, ale najbardziej popularne?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200