Popioły a sprawa polska

O komputerach (znowu nie najlepiej) będzie krótko i dopiero na końcu. A tymczasem w górę i z góry sypie się popiół z peryferyjnego wulkanu, o którego istnieniu mało kto wcześniej wiedział. Wszyscy widzą i czują, jak ważna w świecie jest Europa. Na całym świecie na przetarcie się nieba czeka ponad 7 milionów ludzi. Ludzi, których trasa podróży w jakiś sposób zahacza o Europę.

Więcej - gdzieś z Ugandy - dochodzą wieści o zwalnianiu pracowników mających zajęcie przy uprawie kwiatów i nowalijek, codziennie samolotami dostarczanych do Europy. Przyzwyczajeni do luksusów piłkarze nagle muszą przemierzać tę Europę autobusami, w drodze na jakieś mecze i nie brak współczujących komentarzy, że biedacy dojadą zmęczeni i nie będą w stanie dać z siebie wszystkiego (jak gdyby kiedykolwiek dawali...). Odwołują występy artyści, przekłada się terminy jakichś ważnych (?) wyścigów motocyklowych. Producenci samochodów grożą wstrzymaniem produkcji, z powodu braku części do montażu.

Swoje kilka minut mają hotele i koleje. Nie sposób wynająć samochód, a reporter CNN wracający z uroczystości żałobnych w Warszawie, udaje się do Berlina wynajętą za 800 dolarów taksówką, by tam dalej szukać szczęścia. Wydatek nie jest jednak całkiem stracony, bo po drodze robi reportaż o podróży samochodem przez Polskę.

Zjednoczone Królestwo najpierw wynajmuje blisko setkę autobusów w Hiszpanii, by przewieźć do domu własnych obywateli wracających z dalekich zakątków świata, bo ich nieobecność w pracy będzie miała negatywne skutki. Potem jeszcze mobilizują dwa razy tyle własnych autobusów i wysyłają je do Madrytu po tych, którzy dotarli tam jakoś z różnych krajów Południa Europy. Brytyjska Marynarka okrętami desantowymi ratuje rodaków zgromadzonych po drugiej stronie Kanału, dla których zabrakło miejsca w pociągach i na promach.

Parlament Unii Europejskiej ze zdumieniem konstatuje, że z Lizbony do Moskwy nie da się przejechać jednym pociągiem, bo po drodze są cztery szerokości torów, odmienne systemy znaków szlakowych i tunele, w których nie mieszczą się wagony sąsiadów. Ale ogólnie nie jest źle, bo będzie co normalizować przez 50 lat, albo i więcej.

Linie lotnicze straciły podobno ponad miliard euro i są na granicy płynności finansowej. I tu problem robi się nagle społeczny, bo skoro pomoc ze środków publicznych dostały kiedyś banki, dlaczego nie należałoby powtórzyć tego teraz. Tym bardziej, że, w przeciwieństwie do banków, linie te nie miały żadnego wpływu na to, co się stało.

I - na koniec - obiecane komputery. Skoro zakaz lotów nad Europą spowodował takie zamieszanie i straty, a strat społecznych, jak zwykle, nikomu nie chce się oszacować, to trzeba znaleźć winnego całego tego bałaganu. Chociażby po to, by go publicznie wskazać, skoro nie bardzo można go skazać.

Jest środa, 21 kwietnia, samoloty ponownie zaczynają latać nad częścią Europy. I już pojawiają się głosy, na razie dość jeszcze ciche, że wszystkiemu, jak zwykle, winne są komputery. No, może nie one same, ale ich programy, których użyto do wyznaczania położenia i trasy przemieszczania się wulkanicznych chmur. Już odzywają się głosy, że to była jedyna podstawa decyzji, bo właściwych chmur tak naprawdę nikt nie oglądał.

A pewien poważny światowy serwis internetowy - w kontekście naszej niedawnej tragedii - pisze o polskiej skłonności do podejmowania nadmiernego ryzyka, czego tysięczne przykłady można każdego dnia oglądać na polskich drogach. I czego dowodem, ciągle według tego serwisu, miał być bardzo ważny polski minister, z przekonaniem głoszący, że gest w postaci przylotu na niedzielne uroczystości do Krakowa, ważniejszy był niż wszystkie te zagrożenia.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200