Pół cala nowości

Wprowadzenie na rynek nowego iMaczka skłoniło mnie do zastanowienia się nad potęgą reklamy. Otóż poprzednia generacja tych komputerów w jednym (wszystko wbudowane w monitor) miała ekrany o przekątnej 20 oraz 24 cale. Nowsze mają 21,5 oraz 27 cali.

Drugi z nich jest olbrzymi, ale to nie on zwrócił moją uwagę. Odkąd pamiętam, wymiary ekranów zawsze były podawane w całych calach. Co zresztą prowadziło w czasach kineskopów do oczywistych pomyłek: 19 cali wcale nie oznaczało, że przekątna obrazu będzie miała ich tyle, tylko zwykle znacznie mniej (wyświetlany obraz nigdy nie sięgał rogów).

Problem cala jest tak stary jak definicja tej jednostki. Dzisiejszy cal to 25,4 mm, co w moim przypadku wcale nie jest równe 1/12 długości mej stopy (noszę numer 13, czyli europejskie 29 - nieco mniej niż stopa pomiarowa - skąd wyliczam długość mego osobistego cala na 24,2 milimetra). Kiedyś wydawało mi się, że cal to długość pierwszej kostki kciuka, ale ta u mnie ma około 30 milimetrów. Jedynie szerokość nierozpłaszczonego kciuka mam zbliżoną (25 milimetrów) do cala, ale na tej zasadzie zawsze może znaleźć część ciała o długości odpowiadającej dowolnej jednostce długości, byle nie była ona zbyt długa. Mierniki calowe (mam nawet taką suwmiarkę) zwykle posługują się odwrotnościami wielokrotności dwójki. Typowa linijka ma dokładność 1/32 cala, czyli nieco mniej niż jeden milimetr. Całkiem dobra dokładność...

Wracając do nowego modelu Apple... Podawanie jego przekątnej z dokładnością do pół cala jest jednak bardzo dziwne. Udałem się nawet do firmowego sklepu z miarką, aby to sprawdzić. Rzeczywiście, ekran ma jak byk dwadzieścia jeden i pół cala! Ani mniej, ani więcej. Ale już pomiar przekątnej domowego telewizora Panasonic ujawnił, że zamiast 42 cali mamy tylko 41 3/4. Niby niewiele mniej, ale gdy pomnoży się to przez miliony sprzedanych egzemplarzy, to zapewne okaże się, że firma zapodziała gdzieś kilometry kwadratowe ekranów. Z kolei z pomiaru ekranu mego laptopa okazało się, że mam MacBooka Pro 15 3/8 cala. Dalej jednak nie wiem, dlaczego nowe iMaczki oznakowane są jako 21 1/2 cala.

W ogóle podawanie przekątnej przestało chyba mieć sens, bo stare telewizory miały proporcje 4:3 (szersze niż wyższe), gdy tymczasem nowe matryce są robione w standardzie 16:9, czyli są znacznie bardziej wydłużone. Prawo Pitagorasa, kiedyś uczone w szkołach podstawowych (chodzi o dowód - jestem ciekaw, ilu czytelników potrafi przeprowadzić go bez zaglądania do ściągawki?), ma tu wspaniałe zastosowanie do obliczania wymiarów obu boków ekranu - zadanie domowe dla Czytelników, nie będę sprawdzał odpowiedzi. W przypadku monitora 21,5 cala jego dłuższy bok będzie miał 18 3/4 cala (około 47,6 centymetra). Ta wielkość ma zasadnicze znaczenie, bo dodając po calu po obu stronach ekranu, od razu wiemy, że nowy monitor nie zmieści się w półmetrowej wnęce. Podobnie jest z telewizorami. Jeśli między szafami mamy tylko metr miejsca, to telewizor 42 calowy, nawet z uwzględnieniem, że tak naprawdę ma on mniejszą przekątną, nie zmieści się na wcisk, czyli na wduś.

Myślę, że najwyższa pora, aby w reklamach zacząć podawać szerokość matryc wyświetlaczy, zarówno monitorów, jak i laptopów oraz telewizorów. Zaś obok pisać, jaka jest prawdziwa szerokość urządzenia, bo to ona jest ważniejsza w wielu zastosowaniach (dopasowanie do wnętrza) niż przekątna. Tymczasem marketingowy chwyt Apple dobrze wpisuje się w twórczość firmy Asus, która od jakiegoś czasu oferuje Eee PC z ekranem 10.1 cala, cokolwiek to znaczy... zapewne ekran o włos szerszy niż 10-cio calowy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200