Plujka, czyli felieton(ista) ogolony

Wydawałoby się, że po piętnastu latach realnego kapitalizmu w Polsce nauczyliśmy się mantry: "zysk, zysk, zysk". Szczególnie w branży komputerowej sprawa jest oczywista, prawa ekonomii działają tu bez pudła (np. prawo wykładniczego spadku cen jednostkowych wraz ze wzrostem liczby wyprodukowanych komputerów), zaś wszyscy chcąc lub nie chcąc korzystamy z wolnego rynku, wybierając rozwiązania, które nam bardziej odpowiadają. Czasy bezmarkowych składaków, prywatnego importu oraz lewego softu powoli odchodzą w niepamięć. Tymczasem na łamach naszego pisma sąsiad lansuje zachowania żywcem przeniesione z czasów PRL-u.

Wydawałoby się, że po piętnastu latach realnego kapitalizmu w Polsce nauczyliśmy się mantry: "zysk, zysk, zysk". Szczególnie w branży komputerowej sprawa jest oczywista, prawa ekonomii działają tu bez pudła (np. prawo wykładniczego spadku cen jednostkowych wraz ze wzrostem liczby wyprodukowanych komputerów), zaś wszyscy chcąc lub nie chcąc korzystamy z wolnego rynku, wybierając rozwiązania, które nam bardziej odpowiadają. Czasy bezmarkowych składaków, prywatnego importu oraz lewego softu powoli odchodzą w niepamięć. Tymczasem na łamach naszego pisma sąsiad lansuje zachowania żywcem przeniesione z czasów PRL-u.

Pan Piotr Kowalski w felietonie "Prawie jak oryginał" opisał jak to udawało mu się psuć drukarkę, rozbierając ją na części pierwsze oraz stosując zastępcze wkłady z tuszemhttps://www.computerworld.pl/artykuly/artykul.asp?id=49176 . Złota Rączka oraz Pomysłowy Dobromir to były sztandarowe typy gospodarki niedoborów. Przyznam się, że sam przed dwudziestu laty nasączałem tuszem tasiemki do drukarki matrycowej, ale robiłem to przymuszony koniecznością ekonomiczną. Nowa kasetka kosztowała 10 USD, czyli odpowiednik dwu trzecich moich miesięcznych poborów w PAN. Dziś odsyłam zużyte wkłady z tonerem do producenta, ale robię to nie z chęci zarobku (nic za wysyłkę mi nie płacą), tylko dla ochrony środowiska, co polecam wszystkim koleżankom i kolegom.

Indagowany na okoliczność zasad ekonomii rządzących rynkiem drukarek, kolega Kowalski ujawnił, że zupełnie nie zajmuje się sprzętem ani tym bardziej byznesem, stąd nie zna niuansów, które zaskakują go, podobnie jak wielu innych, zwyczajnych użytkowników. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak przedstawić szerokiej publiczności podstawy operacyjne rynku plujek. Po pierwsze należy zauważyć, że producenci nie zarabiają na drukarkach, często na ich sprzedaży tracą, por.http://news.com.com/2061-10801_3-5827156.html - okazuje się, że suma cen składników oraz kosztów montażu jest podobna do ceny sprzedaży. Czasami drukarka jest dodawana za darmo do komputera (np. przez firmę Dell), co z pewnością nie jest zachowaniem altruistycznym.

Na czym w takim razie zarabia producent drukarek taki jak HP (sprzedaż za wiele miliardów dolarów rocznie)? Oczywiście zarabia na wkładach! Weźmy przykład najtańszej drukarki HP 3740, która w moim ulubionym e-sklepie kosztuje 30 USDhttp://www.pcconnection.com/ProductDetail?Sku=5211165 . Po prawej stronie oferty podano, że wkład z czarnym tuszem to wydatek 18 USD, zaś ładunek trójkolorowy 22 USD - przy wydajności ryzy papieru (jedno drzewo) koszt druku strony wynosi 0,08 USD. Nawet jeśli dodatkowe ładunki zawierają więcej tuszu, to nic poza zyskiem nie uzasadnia ich ceny. Jak ktoś przytomnie zauważył, tusz do drukarek jest droższy na wagę niż kawior astrachański i zapewne zbliża się w cenie do złota.

Jest oczywiste, że firma produkująca drukarki sama nie zrezygnuje z zysku i dlatego np. trzeba było zakazać w UE monopolistycznych praktyk sprzedaży specjalnych wkładów z pamięcią, co wykluczało z rynku m.in. napełniaczyhttp://www.geek.com/news/geeknews/2002Dec/gee20021223017885.htm oraz producentów klonowanych ładunków z tuszem. Jak nie kijem go to pałką: HP zaczęło produkować coraz to nowe modele wkładów, oczywiście niezgodne z poprzednimi i nie uznaje reklamacji jeśli klient zastosował tusz pochodzący z niewłaściwego źródła. Cały ten model ekonomiczny został po raz pierwszy przetestowany wiek temu przez Kodaka (sam męczyłem się z rolkami standardu 610, gdy w Polsce były typu 620, nieco grubsze) i jest szeroko rozpowszechniony wśród producentów zestawów golących. Rączka firmy Schick bywa rozdawana za darmo (normalnie kosztuje 6 USD z dwoma wkładami), zaś firma zarabia na ostrzach w cenie 1,50 USD/szt., co w przypadku mojej twardej brody oznacza jednostkowy koszt golenia na poziomie 0,27 USD (krem do golenia jest tani).

Pan Piotr Kowalski, sądząc ze zdjęcia w CW, nie goli się. Za to wiemy, że drukuje, czyli nie oszczędza drzew.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200