Obiadek u mamusi

Jeszcze nie ukazał się mój list otwarty do dyrektora poczty, a już p. Niezgoda odszedł ze stanowiska i natychmiast numer Computerworlda otrzymałem o czasie. Dziwna koincydencja...

Jeszcze nie ukazał się mój list otwarty do dyrektora poczty, a już p. Niezgoda odszedł ze stanowiska i natychmiast numer Computerworlda otrzymałem o czasie. Dziwna koincydencja...

W numerze 4/99 Rafał M. Gęślicki rozważa rolę publikacji "w prasie informatycznej", konkludując występowanie "znacznych rozbieżności" brakiem konkluzji. A mój sąsiad z drugiej strony, pan Piotr Kowalski, obśmiewa domorosłych specjalistów od instalowania "operacyjnych systemów graficznych", kontrastując ich z prawdziwymi informatykami, którzy sadzają do takich zadań tresowane psy.

Myślałem o tym, jadąc do pracy, jako zawodowy informatyk. Czy mogę jednak używać tego tytułu? W polskim języku komputerowym zdarzyło się kilka nieszczęść. Największe z nich to termin "informatyka". W USA, gdzie jest dużo komputerów, nie ma informatyków. Idąc na studia, można wybrać (jak mój syn) computer science jako kierunek główny. Absolwent zostaje więc uczonym od komputerów. Zgodzę się dla świętego spokoju, że dopiero posiadacze tytułu doktora są uczonymi, przedtem tylko terminatorami.

Mój sąsiad powinien więc powoływać się na opinie naukowców, nie zaś informatyków. Z kolei lider biznesu Tomasz Sielicki (gratuluję!), wg redakcji klasyczny menedżer, za informatyka nie ma prawa się uważać, choć był kiedyś zawodowym programistą, a dla rozwoju informatyki w Polsce zrobił więcej niż dziesięciu profesorów.

Jeśli jednak "popularne systemy graficzne" nazywamy "rozwiązaniami dla analfabetów", to boję się, iż niedługo wszyscy, łącznie z panem Piotrem Kowalskim, będziemy analfabetami. Uzbroił się on do instalacji Linuxa w "grubą jak cegła pomoc naukową", a wystarczyło przecież wgrać zestaw firmy Red Hat w wersji 5.2 (patrzhttp://www.redhat.com) i wtedy bez żadnej pomocy jego pies, nawet nie tresowany, wykonałby całe zadanie. Z własnego podwórka analfabety od systemów graficznych mogę przytoczyć przypadek instalowania nowego komputera PC. Pierwszy egzemplarz (nówka) padł jak długi na kopiowaniu plików. Odesłałem go do producenta, czego, niestety, nie zrobiłby żaden pies. Drugi egzemplarz zachowywał się niestabilnie w momencie wyjęcia z pudełka, bo mu coś grzechotało w środku. Pan Piotr pewnie studiowałby pomoce naukowe, my zaś maluczcy analfabeci w takiej sytuacji rozbieramy obudowę, wysypujemy luźne śrubki z zasilacza, składamy wszystko z powrotem i kończymy instalację wg instrukcji.

Posiłkując się analogią kuchenną, mamusia informatyka, która gotuje mu niedzielny obiad, wcale nie musi znać fizyki i chemii procesów gotowania (polecam wspaniałe książki wydawnictwa Prószyński i S-ka), aby zrobić arcydzieło godne gastronomika. Jak się wydaje, liczy się efekt końcowy. Jeśli obiad smakuje, auto jedzie, a komputer działa, to wszelkie wysiłki prowadzące do tych stanów szczęśliwości są godne miana profesjonalizmu. Nawet jeśli wykonano je w domowej kuchni lub garażu. Z kolei padające programy, przypalone kotlety i dymiące autobusy, choć wyszły spod ręki "profesjonalistów", zaszczytu im nie przynoszą.

Proponuję przestać używać słowa "informatyka", koncentrując się na wykonywanych zadaniach. Pan Piotr pozostanie uczonym komputerowcem, Tomasz Sielicki menedżerem, ja zaś serwisantem i wszyscy będziemy na właściwych miejscach. Mamusi dziękuję za niedzielne obiadki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200