Niewinne złego początki

Temat poruszany w niniejszym felietonie może wydać się nieco śmieszny i niedorzeczny, ale mimo wszystko jest najprawdziwszy i niestety traktowany przez pewne grupy pracowników naukowych niezwykle poważnie.

Temat poruszany w niniejszym felietonie może wydać się nieco śmieszny i niedorzeczny, ale mimo wszystko jest najprawdziwszy i niestety traktowany przez pewne grupy pracowników naukowych niezwykle poważnie.

Chodzi mianowicie o to, że biblioteki się komputeryzują - zjawisko powszechne na świecie, a i w Polsce coraz bardziej widoczne. W związku z globalnym przeistaczaniem się poważnych, naukowych bibliotek w magazyny danych opracowywanych komputerowo i wprowadzaniem komputerowego zarządzania informacją, olśnienia doznały rzesze ludzi, do tej pory traktowanych przez technologie informatyczne po macoszemu. Mnożą się więc jak grzyby po deszczu środowiskowe konferencje i publikacje, poświęcone zagadnieniom komputeryzacji bibliotek - co jest zjawiskiem o tyle pożytecznym, że integruje i pozwala kontrolować bieg spraw przez zainteresowanych. Przy okazji też wiele osób próbuje problemy "unaukowić" - przedstawiając je poprzez pryzmat własnych przemyśleń. I tu, niestety, zaczyna się tragedia: zdefiniowanym pojęciom narzuca się nową rolę. Przykładem mogą być dywagacje nad formułą i znaczeniem pojęć: biblioteka elektroniczna i biblioteka cyfrowa. Według niektórych autorów, pojęcia te nie są synonimami. Generalnie chodzi o to, że biblioteka jest elektroniczna, gdy gromadzi zasoby w postaci drukowanej (książki, czasopisma), a wszystkie czynności od gromadzenia, wyszukiwania po udostępnianie zarządzane są przez systemy komputerowe, natomiast cyfrowa staje się od momentu, gdy te same materiały źródłowe zmieniają nośnik i są składowane w pamięciach masowych komputerów, umożliwiając dostęp on-line do ich zawartości.

Podział taki można uznać za bezmyślne odwzorowanie potocznie funkcjonujących pojęć, np. telewizja - telewizja cyfrowa, telefonia komórkowa analogowa - cyfrowa. Techniki informatyczne funkcjonują jako elektroniczne i cyfrowe jednocześnie (dopóki nie nastanie era biokomputerów), dywagacje więc, czy coś jest bardziej "elektro-", czy też "cyfro-", pozbawione są w tym kontekście jakiegokolwiek sensu.

Naturalną konsekwencją popularyzacji zastosowań informatyki jest zniekształcanie pewnych jej elementów w potocznym odbiorze. Niezrozumiałe dla "zwykłych ludzi" pojęcia przeistaczają się w ich gronie w nowomowę, odbijają niczym zniekształcone echo i w takiej formie wkraczają do obiegu branżowego. Próby prostowania wypaczonych pojęć traktowane bywają jako objaw ignorancji i oportunizmu wobec autorytetów dziedzinowych. Szkoda, że twórcy nowych-wtórnych definicji bardziej polegają na własnej intuicji niż na naukowych podstawach, co przypomina próbę wyartykułowania stwierdzenia, że cięższy jest kilogram żelaza od kilograma pierza.

Wyciągnąwszy powyższe wnioski, spisałem je elektronicznie i cyfrowo, wysyłając w takiej formie na adres redakcji. Gdzieś w drodze przesyłu dokument na chwilę zmienił postać na analogową, co może powodować zakusy do sklasyfikowania go jako dokumentu "elektroniczno-cyfrowego o temporalnych cechach analogowych".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200