Medycyna w plecaku

Mount Everest jest dzisiaj całkiem nieźle okiełznany. Może wejść na niego niemalże każdy. Każdy, kto ma pieniądze. Himalaiści - przynajmniej część z nich - utworzyli lukratywny dla siebie interes w postaci ekspedycji organizowanych na życzenie. Starcie się z siłami natury i własnymi ograniczeniami pociąga coraz większe rzesze ludzi. Podejrzewam, że już wkrótce z pomocą himalaistom przyjdą lekarze i naukowcy, widząc i dla siebie kawałek tego dochodowego tortu. Hasło magiczne: telemedycyna da im nowy atut w zdobywaniu kolejnych klientów.

Mount Everest jest dzisiaj całkiem nieźle okiełznany. Może wejść na niego niemalże każdy. Każdy, kto ma pieniądze. Himalaiści - przynajmniej część z nich - utworzyli lukratywny dla siebie interes w postaci ekspedycji organizowanych na życzenie. Starcie się z siłami natury i własnymi ograniczeniami pociąga coraz większe rzesze ludzi. Podejrzewam, że już wkrótce z pomocą himalaistom przyjdą lekarze i naukowcy, widząc i dla siebie kawałek tego dochodowego tortu. Hasło magiczne: telemedycyna da im nowy atut w zdobywaniu kolejnych klientów.

Już dziś organizuje się ekspedycje, w których reakcje biofizyczne himalaisty są na bieżąco monitorowane. Od zainstalowanych na jego ciele czujników, do stacji bazowej u podnóża góry, dalej przez satelitę do USA i tam do zaciszy gabinetów naukowców z legendarnego MIT. Każdy krok i każde kolejne sekundy ekspedycji obserwowane są na bieżąco przez tych, którzy mogą pomóc. Czy mając taką asystę człowiek nie będzie odważniej decydował się na udział w ekspedycji? A że będzie to kosztować o "parę" dolarów więcej, to już jest sprawa drugorzędna - czegóż to nie robi się dla zdrowia.

Można sobie nieco pokpić z zamożnych śmiałków. Kiedy jednak jest się tutaj, na miejscu i słyszy o kolejnych ofiarach bądź co bądź turystycznych wypraw, sprawa nabiera innego wymiaru. Każdy, kto wchodzi do tego regionu, obawia się choroby wysokościowej. Organizm nie przyzwyczajony do przebywania powyżej 3000 metrów n.p.m. może odmówić posłuszeństwa. Niekiedy na dobre. Idąc w górę, wyraźnie czuć jak z dnia na dzień każdy krok przysparza coraz więcej problemów. Im bliżej 5000 metrów, wchodzenie odbywa się dosłownie krok po kroku. Jeden trwa niekiedy i trzy sekundy. Wolno? Błyskawicznie, jeśli porówna się to z szybkością, z jaką zdobywa się Mount Everest. Na wysokości powyżej 8000 metrów n.p.m., aby zebrać siły, unieść i postawić nogę nieco wyżej i nieco z przodu, potrzeba nawet do 30 sekund.

W Pheriche, na wysokości 4280 metrów, gdzie znajduje się ostatni punkt pomocy medycznej na trasie pod Mount Everest, spotykam Eda. Emerytowany Amerykanin pracuje tutaj jako wolontariusz. Kiedy pierwszy raz był w Nepalu - wspomina - na całej trasie spotkał może ze czterech turystów. To było 25 lat temu. Dziś Ed ma nocny dyżur przy komorze dekompresyjnej. Nie ma dnia, żeby nie było tutaj kogoś z objawami choroby wysokościowej. Jeśli dziś ktoś przyjdzie w nocy, Ed na zmianę z jednym z miejscowych Nepalczyków będą ręcznie pompować powietrze do komory w celu utrzymania ciśnienia równoważnego 3000 metrów n.p.m. Niestety, nie zawsze udaje się pomóc. I to wcale nie dlatego że poziom ciśnienia zależy od siły i wytrzymałości ludzkich mięśni. Do rana, kiedy może przylecieć tu helikopter, wszystko może się zdarzyć. Niektórzy przychodzą po prostu zbyt późno. W zeszłym tygodniu nie udało się pomóc Australijce, która zeszła tu prosto z 5545 metrów. Niby daleko do magicznych 8000, a jednak wystarczy, by zostać tutaj na zawsze.

Moje doświadczenia z telemedycyną na razie ograniczają się do intensywnego wykorzystania poczty elektronicznej podczas pobytu w Katmandu. Rano list do znajomego lekarza z opisem objawów. W południe nerwowe zaglądanie do skrzynki. Jest odpowiedź. Idę do tutejszej apteki. Niestety, tego leku, o który proszę, nie znają. Kolejny list do kraju z prośbą o nazwy innych leków. Wieczorem jest kolejna odpowiedź. Tym razem wszystko jest już dobrze. Łyk tabletek i można zapomnieć o dolegliwości. Dalekie od ideału, ale działa.

Nepal, Himalaje, 16 października 2000 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200