Luka cyfrowa luki myślowe

Być może tzw. wykluczenie cyfrowe działa w drugą stronę - ci, którzy funkcjonują w świecie cyfrowym, zamykają się w wirtualnej rzeczywistości, tym samym wykluczając się z tej realnej, w której długo jeszcze pozostanie znakomita większość ludzkości.

Być może tzw. wykluczenie cyfrowe działa w drugą stronę - ci, którzy funkcjonują w świecie cyfrowym, zamykają się w wirtualnej rzeczywistości, tym samym wykluczając się z tej realnej, w której długo jeszcze pozostanie znakomita większość ludzkości.

Przed II wojną światową każde szanujące się miasteczko w Polsce miało kilka gazet: prosta i tania technika druku pozwalała wydawać gazetę niemal każdemu. Dzisiaj wielkim wydawcom prasy nie opłaca się utrzymywać redakcji w każdym mieście, gdzie wydają gazetę: tworzy się jedną dla wielu miast regionu, a skromny zespół na miejscu uzupełnia ją kolumnami czy wkładką lokalną.

Jeszcze w latach 60. XX w. telewizja była w Europie wolnym medium dziennikarzy i twórców. Potem politycy i biznesmeni zorientowali się w jego możliwościach i to był koniec swobody.

Historia Napstera pokazuje, że również w Internecie zaczynają zachodzić podobne procesy. Gdy Internet - dziś jeszcze pole swobodnych eksperymentów - zostanie wreszcie zdefiniowany jako medium czy to polityczne, czy komercyjne, czy jakiekolwiek inne - zostaną stworzone mechanizmy kontroli. Stawiałbym zresztą raczej na biznesmenów niż polityków. Każdy może zaistnieć w cyberprzestrzeni, ale czy nie skończy się tak jak z gazetami lokalnymi?

Wykluczenie czy zamknięcie

Nic tak nie szkodzi myśleniu, w tym myśleniu o komputerach i Internecie, jak prezentyzm: oglądanie przeszłości czy przyszłości przez pryzmat dnia dzisiejszego. To właśnie prezentyzm leży u podłoża myślenia o "luce cyfrowej" (digital divide) czy "wykluczeniu cyfrowym". Polskie podejście do tej sprawy (również w ogóle do sprawy społeczeństwa informacyjnego) cierpi z powodu zawężonego pola widzenia, ograniczonego wyłącznie do telekomunikacji i Internetu. Tymczasem, jeżeli uznajemy, że zachodzi proces konwergencji, to warto pamiętać, iż w sensie technologicznym i rynkowym do tego tanga trzeba kilkorga (Internetu, informatyki, telekomunikacji, mediów elektronicznych, prasy - i całej gospodarki na dodatek). Skupiając się na jednym tancerzu, gubimy z pola widzenia całą resztę, nie potrafiąc ani czegokolwiek zrozumieć z tego, co się dzieje, ani też sensownie zaprojektować strategii wchodzenia do społeczeństwa informacyjnego.

O "luce cyfrowej" mówimy mimo wszystko jako o bycie w pewnym stopniu wirtualnym, o artefakcie wynikającym z pewnej wizji przyszłości, którą sobie założyliśmy - ta zaś wcale nie musi się sprawdzić. Szybki rozwój techniki sprawia, że - kierując się m.in. reklamą zalet i cech użytkowych tejże techniki, uprawianą przez jej producentów - dokonujemy ekstrapolacji konsekwencji powszechnego jej zastosowania w przyszłości. Na tej podstawie budujemy wizję ładu gospodarczego, społecznego, kulturowego czy komunikacyjnego. Z tego z kolei wywodzimy politykę państwa służącą osiągnięciu korzyści gospodarczych i cywilizacyjnych oferowanych jakoby przez technologię. Wreszcie, na długo nim nasza wizja przyszłości nabrała kształtów, zaczynamy się martwić o tych, którzy nie nadążą za postępem, czyli wpadną w lukę cyfrową i ulegną wykluczeniu z czegoś, co ciągle pozostaje pewnym teoretycznym konstruktem. Inaczej mówiąc, ulegamy determinizmowi technologicznemu, który już wiele razy okazał się fałszywym prorokiem.

W roku 2001 było na świecie 513 mln użytkowników Internetu - 8,3% ludzkości. 63,7% z nich było z Ameryki Płn. i Europy Zach., 25,7% z Australii i Azji Wschodniej, 5,2% z Ameryki Łacińskiej i zaledwie 1% z Afryki. To znaczy, że owe 8,3% mieszkańców Ziemi (dziś już trochę więcej) martwi się "wykluczeniem cyfrowym" całej reszty. A może "wykluczenie cyfrowe" działa w drugą stronę: to ci, którzy zamykają się w świecie cyfrowym, w wirtualnej rzeczywistości, tym samym wykluczają się z tej realnej, w której długo jeszcze pozostanie znakomita większość ludzkości? Być może mówiąc o luce cyfrowej, grzeszymy pychą neofitów, którym zdaje się, że wiedzą, jaka będzie przyszłość, podczas gdy ta może ich bardzo zaskoczyć.

Przypomnę choćby bardzo poważnie traktowane wizje paperless office. Cieszyły się one wielką popularnością, dopóki ktoś nie wynalazł kserografów, które sprawiły, że papieru jest w biurach znacznie więcej niż przedtem. Jesteśmy dzisiaj świadkami bankructw lub poważnych kłopotów wielu firm medialnych - że wspomnę choćby AOL Time Warner, Vivendi Universal, imperium Kircha czy choćby ITV Digital, angielskiego operatora naziemnej telewizji cyfrowej - które oparły swą strategię rozwoju na założeniu, że powstanie masowy rynek na pewne określony produkty konwergencji, zapominając o najbardziej konserwatywnym elemencie całego układu, czyli człowieku. Nie ulega on tak łatwo propagandzie producentów sprzętu, nie dając się przekonać do roztaczanych wizji szczęśliwości wynikającej z użytkowania takiej czy innej maszyny. Wszelkie wizje "mediów personalnych", osobistej ramówki telewizyjnej czy indywidualizacji oferty programowej, tworzone jeszcze w czasach, gdy powstawała stara, poczciwa telewizja kablowa, natrafiły na zdecydowany opór telewidzów. Trudno było ich namówić na zmianę utrwalonych wzorów korzystania z tego medium.

Zacznijmy więc szukać drogi do społeczeństwa informacyjnego tam, gdzie faktycznie można ją znaleźć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200