Licz na rodzinę i siły nadprzyrodzone

W felietonie "Dzięki naiwnym..." (CW 48/2003) wskazywałem na rolę anonimowych akcjonariuszy niezainteresowanych współudziałem w zarządzaniu firmą, a jedynie dywidendą, w rozwoju przedsiębiorstw innowacyjnych - także tych w branży IT.

W felietonie "Dzięki naiwnym..." (CW 48/2003) wskazywałem na rolę anonimowych akcjonariuszy niezainteresowanych współudziałem w zarządzaniu firmą, a jedynie dywidendą, w rozwoju przedsiębiorstw innowacyjnych - także tych w branży IT.

Dziś chciałbym powiedzieć o ryzykantach, czyli kapitałach wysokiego ryzyka (VC), którym w Polsce ostatnio bardzo dobrze się powodzi.

Moment jest dla nich znakomity. Liczba użytkowników systemów informatycznych i Internetu nadal rośnie w szybkim tempie, Polacy coraz częściej korzystają z zakupów online, a powszechna dostępność elektronicznych środków płatniczych sprawia, że handel w sieci kwitnie, a cała branża informatyczna zarabia krocie.

Silne nerwy musieli mieć inwestorzy, którzy przez ostatnie 5 lat trzymali akcje największego polskiego VC, wrocławskiej spółki MCI Management S.A. Zimą i wiosną 2003 roku oscylowały w okolicach 50 groszy, 17 marca kurs osiągnął historyczne minimum: jedna akcja kosztowała 31 groszy. Kto wtedy zainwestował, 20-krotnie pomnożył swój kapitał: w końcu października 2006 roku ta sama akcja kosztowała już 6,47 zł. Można przypuszczać, że podobne stopy zwrotu przez kilka ostatnich lat osiągnęły inne VC, np. Enterprise Investors, Innova Capital albo fundusze prowadzone przez banki (np. AIB, BRE, Raiffaisen).

Ale zastanawiam się, czy to na pewno normalne, że rynek IT, a szczególnie handel online, stał się AD 2003 tak obiecującym biznesem dla innowacyjnych funduszy wysokiego ryzyka. Przeglądam portfel takiego np. MCI i ryzyko tam, owszem, widzę, ale innowacji - zdecydowanie mniej. Weźmy po kolei - CCS SA, jeden z okrętów flagowych, to bardzo solidna spółka branży usług IT, którą znam od lat niemal piętnastu. Notabene, pół instytutu, w którym pisałem pracę magisterską, dorabiało w CCS, więc stosunek mam do niej dość szczególny. Kilka następnych spółek: iPlay.pl, Travelplanet.pl, Hoopla.pl - to po prostu solidne internetowe sklepy, na ogół dość dokładne kopie sprawdzonych pomysłów z USA, Zachodniej Europy i Azji. I jeszcze jedna grupa: S4E, Geotec czy Clix to normalni dostawcy rozwiązań informatycznych dla przedsiębiorstw. Jeden z najnowszych nabytków, DomZdrowia.pl to apteka internetowa - przy czym nie do końca rozumiem co jest w niej niepewnego i innowacyjnego (poza ryzykiem prawno-regulacyjnym), bo spam z internetowych aptek dostaję od momentu, gdy w ogóle pojęcie spamu się pojawiło.

Nie chciałbym stworzyć wrażenia, że jakoś pastwię się nad MCI - w istocie, podziwiam firmę oraz zimną krew jej głównego właściciela, który zawsze, mimo panicznej reakcji giełdy, wierzył w swoją strategię i pewną prostą zasadę: że firmie nie wystarczy dobry pomysł i produkt, potrzeba jeszcze kapitału na rozwój i zdrowego, racjonalnego zarządzania. Spójrzmy więc w portfele innych funduszy: znajdziemy tam takie "innowacyjne" firmy jak operator telefonii komórkowej Orange Slovensko, sieć warsztatów samochodowych Carman, centrum autoryzacyjno-rozliczeniowe Polcard, sieć supermarketów Nomi i producent akcesoriów meblowych Gamet.

Mam więc wiadomość dobrą i złą. Dobrą - dla inwestorów giełdowych. Jeśli zarzuciliście inwestycje w fundusze venture capitals, przeproście się z nimi, bo warto - jak widać choćby po sukcesie MCI. I jeszcze zła wiadomość dla ludzi z dobrymi pomysłami - nie liczcie na fundusze inwestycyjne wysokiego ryzyka, tylko poszukajcie pieniędzy w rodzinie albo u tzw. aniołów (czyli zamożnych i nieco "szurniętych" ludzi, którzy dadzą wam pieniądze na innowacyjny biznes). Venture capitals, wbrew nazwie, inwestują u nas nieomal wyłącznie w pewniaki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200