Kredytburger z konto-colą

Dłuższy pobyt za granicą ma wiele zalet. Można zapoznać się z inną kulturą, nauczyć się języka, a także - jeśli granica była właściwa i mieliśmy trochę szczęścia - można przywieźć parę groszy. W moim przypadku był też pewien minus.

Dłuższy pobyt za granicą ma wiele zalet. Można zapoznać się z inną kulturą, nauczyć się języka, a także - jeśli granica była właściwa i mieliśmy trochę szczęścia - można przywieźć parę groszy. W moim przypadku był też pewien minus. Po rocznym pobycie na tzw. Zachodzie zapoznałem się z tym, jak powinny działać banki. A ponieważ tamtejsze doświadczenia były moimi pierwszymi doświadczeniami z bankowością w ogóle (jeżeli nie liczyć książeczki oszczędnościowej PKO, na której ciułałem pieniądze na większe zakupy), to nabrałem paskudnych przyzwyczajeń.

Przyzwyczajenia te uniemożliwiają mi bezstresową współpracę z polskimi bankami. Zawsze wydawało mi się, że banki chcą, by klienci składali w nich swoje oszczędności i brali kredyty. Tymczasem, ilekroć wchodzę do polskiego banku, mam wrażenie, że poprzez kolejki i tysiące drobnych, ale uciążliwych formalności, banki pragną zniechęcić klientów do korzystania ze swoich usług. Niestety, sądzę, że ten dyskomfort to skutek wybujałych oczekiwań, jakich nabawiłem się za granicą.

Gdy więc zaczęły powstawać tzw. banki detaliczne, postanowiłem założyć konto w jednym z nich. Kiedy udałem się pod wskazany adres, pierwsze wrażenie, jakie mnie ogarnęło, to to, że brakuje charakterystycznego zapachu rozgrzanego oleju. Na pierwszy rzut oka bowiem tylko brak charakterystycznych cynkowanych urządzeń kuchennych odróżnia bank nowego typu od McDonald'sa.

Tu i tam obsługują bardzo młodzi pracownicy, bardzo przejęci swoją ro- lą, choć zawsze uprzejmi i uśmiechnięci, przyodziani w firmowe mundurki. Każdy z pracowników ma plakietkę z imieniem (bez nazwiska!) i nazwą stanowiska. Nazwy te, zarówno w banku, jak i w barze szybkiej obsługi nie mają nic wspólnego z rzeczywistym zakresem obowiązków. Na przykład w McDonald's poganiacze nazywają się menedżerami, a w McBanku operatorzy systemu informatycznego - doradcami. Ale wiem - współczesna wiedza z dziedziny zarządzania personelem mówi, że ładnie brzmiąca nazwa stanowiska pracy może częściowo pracownikowi zrekompensować niską pensję. Kolejną widoczną na pierwszy rzut oka analogią jest też szybkość obsługi. Nie zdziwiłbym się też, gdyby niedługo okazało się, że banki detaliczne oferują podmiotom gospodarczym współpracę na zasadzie franchisingu.

I na tym kończą się podobieństwa. Bank oferuje usługę, a bar - towar. W interesie baru jest, aby klient przychodził do niego jak najczęściej, a w interesie banku, żeby wcale nie przychodził, a korzystał z usług przez telefon albo Internet. Przede wszystkim zaś w McBanku wszystko staje się możliwe tylko i wyłącznie dzięki systemowi informatycznemu. Dzięki jego wydajności i centralizacji możliwe jest np. wydawanie karty płatniczej w momencie założenia konta, zanim pojawią się na nim jakiekolwiek wpływy. Karta jest bowiem autoryzowana on-line, nie ma więc ryzyka, że ktoś z bankomatu za rogiem wyciągnie dzienny limit wypłat i rozwieje się jak poranna mgła. Możliwe jest też korzystanie z tzw. call center praktycznie natychmiast. Tak to wygląda z punktu widzenia klienta, ale podejrzewam, że "z tyłu banku" rola systemu informatycznego jest równie istotna.

Na przykładzie nowych banków detalicznych widać jak na dłoni, że nowoczesne technologie, w szczególności informatyka, zmienią sposób robienia biznesu. Sam ten fakt cieszy; szkoda może tylko, że efektem jest dalsza "makdonaldyzacja". Ale o ile od baru szybkiej obsługi wolę nastrojową konserwatywną restaurację, o tyle do nieprzyjaznego, zbiurokratyzowanego banku nie mam cienia sentymentu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200