Kosmiczna katastrofa

Tak się składa, że ostatnio miałem okazję oglądać w akcji jeden z policyjnych systemów (opisywany zresztą niedawno na naszych łamach), kiedy na przedmieściu Kalisza złapano mnie na niedużym przekroczeniu prędkości.

Tak się składa, że ostatnio miałem okazję oglądać w akcji jeden z policyjnych systemów (opisywany zresztą niedawno na naszych łamach), kiedy na przedmieściu Kalisza złapano mnie na niedużym przekroczeniu prędkości.

Policjant podyktował mój PESEL przez radio, po czym po około 10 minutach podano mu informację, że nie przekroczyłem limitu punktów karnych. Ale kiedy zacząłem wychwalać zinformatyzowanie policji i sprawne działanie systemu, policjant tylko narzekał. "Nie chodzi, a jak chodzi, to wolno, a w ogóle to teraz nie wiadomo co gdzie sprawdzać" - brzmiała jego diagnoza.

Diagnozę chłopca-radarowca z Kalisza potwierdza Najwyższa Izba Kontroli, która w ubiegłym roku zbadała wykorzystywanie systemów informatycznych policji i odkryła, że systemy, owszem, są, ale albo nie są wykorzystywane w należytym stopniu, albo dane w nich przechowywane są błędne.

Kolejny przykład pochodzi z wydziału paszportowego, do którego poszedłem, aby wyrobić nowy paszport synowi, który przez ostatnie trzy lata - jak to dziecko - bardzo się zmienił. Okazuje się, że koniecznie muszę przedstawić akt urodzenia syna. Przecież przedstawiałem go już raz, wyrabiając stary paszport (który trzymam przed oczami panienki z okienka)! Jako że syn urodził się w tym samym mieście, w którym wyrabiam paszport, wystarczyłoby sięgnąć do innego miejskiego systemu informatycznego, żeby uzyskać potwierdzenie, że mój syn to mój syn. Ale moje argumenty nie pomagają - mam w zębach przynieść akt urodzenia, inaczej z paszportu nici.

Już wkrótce nasze państwo będzie przypominało policję albo wydział paszportowy, tylko w większej skali. Będą działały setki systemów informatycznych, komputery będą stały na każdym urzędniczym biurku, tylko że nie będzie z tego żadnej korzyści. Systemy bowiem - zamiast pomagać państwu i jego służbom w dotarciu do informacji - będą wolne, zawodne, a nade wszystko będą zawierać dane szczątkowe czy wręcz błędne. Na domiar złego nie będą zintegrowane. Założę się, że wkrótce rząd ogłosi wielki projekt integracji państwowych systemów informatycznych, który będzie namacalnym dowodem tezy Kisiela o "bohaterskim pokonywaniu problemów, które wcześniej w pocie czoła stworzono". Gdyby informatyzacja służb państwowych i samorządowych odbywała się w sposób bardziej systematyczny, dzisiaj policja nie miałaby problemu źle zintegrowanych systemów. Ja natomiast nie musiałbym udowadniać, że mój syn istnieje, a ja jestem jego ojcem.

W znakomitym opowiadaniu Ananke Stanisław Lem opisuje komputer kierujący statkiem kosmicznym podczas lądowania. Kiedy lekki wietrzyk odchylił statek od pionu, komputer sterujący "wpadł w panikę" i zaczął żądać setek niepotrzebnych danych, skutkiem czego "zapchał się" i stracił kontrolę nad podstawowymi parametrami lotu. Skończyło się to spektakularną katastrofą.

Tak samo zachowuje się państwo polskie. W setkach systemów informatycznych zbiera gigabajty danych, które się dublują, mają różne formaty zapisu, są niespójne, a dostęp do nich to koszmar. Skutki chaotycznej informatyzacji służb publicznych będą mniej widowiskowe niż katastrofa statku kosmicznego, za to dotkliwsze w długim okresie. To "wyciekające" podatki i cła, nie wykorzystane fundusze unijne, rozkwit przestępczości i korupcji, a także godziny spędzone przez obywateli na bezsensownych czynnościach oraz kosztowna i zbiurokratyzowana administracja.

Na wszelki wypadek więc przechowuję dowód zapłaty mandatu wystawionego mi w Kaliszu. Jakoś nie wierzę, że przy obecnym stanie informatyzacji państwo nie będzie ścigać mnie o pieniądze, które wpłaciłem. A Państwa namawiam do przestrzegania ograniczeń prędkości.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200