Kościół na stronie

Zaprzyjaźniona firma nazywa się ThETA i nazwę swą wywodzi od greckiej litery. Kiedy powstawała, dla zabawy spróbowałem poszukać w sieci Internet jej strony, wpisując http://www.theta.com

Zaprzyjaźniona firma nazywa się ThETA i nazwę swą wywodzi od greckiej litery. Kiedy powstawała, dla zabawy spróbowałem poszukać w sieci Internet jej strony, wpisująchttp://www.theta.com

Jakież było moje zdziwienie, gdy przeglądarka bez żadnego protestu przeniosła mnie na serwer, gdzie niejaki L. Ron Hubbard ma ładną fotkę oraz podaje parę niezbyt głębokich myśli. Pomyślałem sobie, że to jeden z tysięcy ludzi, którym sieć pozwoliła zaistnieć, bo w żaden inny sposób nie potrafili. Jako przykład można wziąć stronniczki osobiste WWW, do których dociera się z polskiej stronyhttp://info.fuw.edu.pl/pl/poland.html - nie powiem gdzie, niech tam Państwo dotrą i sami dojdą do wniosku, że stracili czas...

Tymczasem przypadkowo wpadł mi w ręce grudniowy numer pisma WIRED - nb. jest to uwspółcześniona wersja Playboya, gdzie pod pretekstem modnego tematu (Internet) opowiada się ciekawe i pouczające historie. Taka też jest sprawa Kościoła Scjentologicznego, na którego stronę WWW, jak się okazało, przypadkowo dotarłem. Nie będę tu opisywał doktryny scjentologów, gdyż jak wszystkie tego typu organizacje jest on bardzo sprawną maszynką robiącą konkurencję państwu w wyciąganiu pieniędzy od obywateli. Mówią krótko: chodzi o szmal. Duży szmal, bo rzecz dzieje się w Ameryce, gdzie jest sporo zagubionych ludzi, którzy owy szmal mają i są gotowi zamienić go na pociechę duchową. Nas jak na razie ta usługa omija, choć nie jestem tego całkowicie pewny - być może gdzieś w podziemiu, mniej lub bardziej oficjalnie działają scjentolodzy lub ich rodzimi pobratymcy.

Sieć ma jednak porażającą moc - to nowe środowisko jest jeszcze bardziej skuteczne niż tradycyjne media, które ośmieszyły swego czasu działania rządu amerykańskiego w wojnie wietnamskiej, a i u nas dały popalić politykom w ostatnim roku. Internet to coś więcej - przede wszystkim nie da się go zamknąć. Choć w sprawie scjentologów przeciwko społeczeństwu i do takich ekscesów doszło. Oskarżeni cytatami z własnych dzieł, rozpowszechnianymi jako samizdat sieciowy (polecam połączeniehttp://www.well.com/user/jerod23/clam.html), scjentolodzy zaatakowali poprzez prawo autorskie. Chcąc z nimi walczyć trzeba oczywiście od czasu do czasu zacytować myśli szacownego Hubbarda i jego następców. Te zaś zostały przez kościół opublikowane jako podręczniki (sic!), a więc podlegają ochronie prawnej. To nic, że krytycy powoływali się na tzw. uczciwe użycie (fair use, czyli cytowanie).

Scjentolodzy doprowadzili do rewizji policyjnych u paru operatorów serwerów, nawet w dalekiej Finlandii. Nazywają swoich przeciwników terrorystami prawa autorskiego i mając duże pieniądze zakładają sprawy sądowe dziesiątkami.

Z kolei przeciwnicy scjentologii grupują się w zespołach dyskusyjnych, często zmieniając serwery oraz stosując technikę remailingu do rozpowszechniania materiałów kościelnych, które są najlepszym dowodem na miałkość doktryny. Remailing polega w skrócie na publikowani strony WWW poprzez szereg serwerów, gdy pośrednicy udostępniają tylko adres gdzie właściwy materiał zostaje przesłany - w ten właśnie sposób do sprawy scjentologów przeciw sieci zaplątali się Finowie.

Dla nas w Polsce cała sprawa Kościoła Scjentologicznego i Internetu może wydać się odległa i błaha, ale na pewno już niedługo ktoś zechce walczyć tym samym nowoczesnym narzędziem z uznanymi autorytetami. One zaś postąpią wg sprawdzonego schematu, tj. zaczną naciskać na operatorów, by cenzurowali teksty publikowane na serwerach, grożąc sprawami sądowymi lub czymś poważniejszym. Na przykład podniesieniem cen za dostęp do Internetu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200