Karpie za Bożym Narodzeniem

Ilekroć spotykam się z jakimś tekstem prawniczym, zadziwia mnie, w jak wielu paragrafach zawarto proste rozstrzygnięcia. Stwierdzenie w rodzaju "nie ma efektu, nie ma zapłaty" prawnik potrafi zawrzeć na dwunastu stronach, w sześćdziesięciu akapitach, przy czym ich zawartość informacyjna jest dokładnie taka, jak by zapisać to w jednym zdaniu.

Ilekroć spotykam się z jakimś tekstem prawniczym, zadziwia mnie, w jak wielu paragrafach zawarto proste rozstrzygnięcia. Stwierdzenie w rodzaju "nie ma efektu, nie ma zapłaty" prawnik potrafi zawrzeć na dwunastu stronach, w sześćdziesięciu akapitach, przy czym ich zawartość informacyjna jest dokładnie taka, jak by zapisać to w jednym zdaniu.

Zastanawiam się czasami, co by było, gdyby ziściła się wizja Leibniza: powołanie do życia formalnego języka, który potrafiłby wyrazić zdarzenia, idee i stanowiska. Każdą dysputę, każdy spór można by wtedy sprowadzić do prostego stwierdzenia: policzmy ("calculemus"), kto ma rację.

Prawnicy mają coś znacznie lepszego niż Leibniz. Wymyślili język niby naturalny, niby formalny, noszący pozory struktury (a więc hermetyczny dla niefachowca), ale jednocześnie na tyle zawiły i niejednoznaczny, że pozwalający na interpretację. Starannie przygotowawszy najpierw odpowiednio grząski grunt, wykształcili następnie kastę przewodników - prawników rozmaitych maści (sędziów, adwokatów, notariuszy itd.), którzy ustawicznie spierają się o interpretacje owych mętnych zdań stylizowanych na formalizmy. Wielki pomysł prawników polega na tym, że przekonali ogół ludzi, że tak być musi, a cały kosztowny "przemysł interpretacyjny" to dziejowa konieczność.

Kiedy patrzę na rozwój informatyki, zastanawia mnie, czy my - informatycy - nie przypominamy trochę karpi głosujących za przyspieszeniem Bożego Narodzenia. W jednym jesteśmy podobni do prawników: całą niedookreśloność świata rzeczywistego staramy się zawrzeć w sposób skończony i jednoznaczny. W tym celu staramy się możliwie uprościć informatykę: rozwijamy metody specyfikacji wymagań, kształcimy naszych użytkowników, definiujemy formalne sposoby opisu systemów, wreszcie budujemy języki programowania na wzór języków naturalnych. Przybliżamy maszynę do rzeczywistości, tak jakbyśmy pewnego dnia chcieli, by każdy mógł "programować" samą tylko intencją i wolą.

Do diabła, w ten sposób za 50 lat najdalej wszyscy będziemy zbędni! Powinniśmy postępować dokładnie odwrotnie; budować grząski grunt, pełen pułapek i nieokreśloności, a następnie przekonać wszystkich, że niestety, bardzo nam przykro, ale bez przewodnika się nie obejdzie. I wykształcić cała kastę "specjalistów", którzy - za odpowiednią opłatą oczywiście - przeprowadzą laików przez meandry dziedziny. Tak postępując, za jakieś 50 lat zapewnimy sobie święty spokój na następne dwa tysiące - i jeśli dobry Pan Bóg pozwoli mi dożyć tej chwili, napiszę pierwsze ciepłe słowo o wkładzie prawników w informatykę.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200