Kandydatów jest wielu

"Gdy nic ci się już nie chce, to przynajmniej usiądź i poczytaj książkę". Te słowa babci prześladowały mnie w każde wakacje, które przez całe lata spędzałem u dziadków. Nic mi się nie chciało, bo taki byłem skonany, towarzysząc dziadkowi we wszystkich pracach polowo-leśnych. W porównaniu z dwiema wspaniałymi kuzynkami, na stałe zamieszkującymi w domu dziadków, rzeczywiście byłem analfabetą. Ale one miały chyba jakieś specjalne prawa, bo nawet naczyń po obiedzie nie zmywały, tylko czytały.

"Gdy nic ci się już nie chce, to przynajmniej usiądź i poczytaj książkę". Te słowa babci prześladowały mnie w każde wakacje, które przez całe lata spędzałem u dziadków. Nic mi się nie chciało, bo taki byłem skonany, towarzysząc dziadkowi we wszystkich pracach polowo-leśnych. W porównaniu z dwiema wspaniałymi kuzynkami, na stałe zamieszkującymi w domu dziadków, rzeczywiście byłem analfabetą. Ale one miały chyba jakieś specjalne prawa, bo nawet naczyń po obiedzie nie zmywały, tylko czytały.

Czytały? Pożerały książki w swoich pokojach wypełnionych lalkami z dzieciństwa. 300 stron w jeden dzień! Dla mnie jednak ciekawsza była szopa przy stodole, piwnica albo strych, ile tam było skarbów, nie wspominając rzeźni, w której zamknięty był rower dziadka. Za karę chyba, każdego wieczoru, gdy wracałem z kościoła, gdzie punktualnie o dwudziestej pod okiem kościelnego dzwoniłem na Anioł Pański, unoszony liną od dzwonu na wysokość co najmniej trzech metrów (wieże kościelne to dopiero była przygoda), a więc najprawdopodobniej za karę każdego wieczoru, po rodzinnej kolacji, gdy wszystkie ciocie odprowadzały wujków o nieco miękkich nogach do domów, ja musiałem na głos czytać babci i dziadkowi gazetę, którą dziadkowie zawsze mieli zwyczaj prenumerować. Męczarnia. Dziadek przysypiał, babcia słuchała w skupieniu, "wolniej, wolniej" mówiła, jakbym głosić miał rekolekcje, a ja czekałem na moment, gdy dziadek się ocknie i powie wyzwalające mnie słowa "pójdę sprawdzić, co tam u koni". Szedłem wtedy do swego pokoju i zaczynałem czytać książki. Przychodził jeszcze ojciec, aby sprawdzić, czy umyłem nogi, i z tą małą przerwą na toaletę pozostawałem sam ze swymi bohaterami.

Dziś ciągle wydaje mi się, że za mało książek przeczytałem, że ciągle nadrabiać muszę zaległości straszne, a przeszkadza mi w tym sięganie do książek wielokrotnie już przeczytanych. Wziąłem ostatnio do ręki jedną taką, w której historia następująca jest opowiedziana. Zaręczona młoda para wyjeżdża do Zurychu na wakacje. Spacerują letnią porą po starówce ozdobionej licznymi lampami. Przyszły małżonek obejmuje przyszłą żonę i przekonuje ją, że wszystkie napotkane kobiety to prostytutki. Przyszła żona nie zgadza się z taką oceną, denerwować ją to zaczyna, bo widzi w napotkanych kobietach uczciwe kobiety, cierpliwie oczekujące na swych wybranków. Próbę pewną proponuje. Pyta, czy gdyby ona tak stała, to on także wziąłby ją za taką kobietę. "Ty nie, ale one wszystkie to..." on odpowiada. Ona proponuje, że stanie na parkingu odgrywając kobietę niby lekkich obyczajów, a jej przyszły mąż całe zdarzenie obserwować ma z odległości paru metrów. Nie mijają dwie minuty, a zatrzymuje się przy niej samochód, w nim mężczyzna siedzi trzydziestoletni, dobrze ubrany i ona nie wie, co spowodowało takie zachowanie, co zaszło w jej głowie, ale wsiada do tego samochodu, wcześniej pomachawszy przyszłemu mężowi i wykrzyknąwszy "ciao". "W niecałe pół roku później wyszłam za mąż za tego dobrze ubranego pana i przez wszystkie te lata nigdy nie żałowałam, że mnie tamtego wieczoru z wściekłości nagle poniosło. To jest jak dotąd moim najdziwniejszym przeżyciem. Mój pierwszy narzeczony jest do dziś tym samym nieżonatym urzędnikiem magistrackim, i jest dla mnie zagadką, dlaczego ja się z nim w ogóle zaręczyłam" - mówi na koniec nasza bohaterka.

Opowiadam tę książkową historię, może życiową historię, bo mądrzy ludzie mówią, że książki to jakaś mądrość, która uczyć ma nas mądrości w życiu. Opowiadam tę historię, bo gdyby tak przełożyć ją dla przykładu na stosunki przyszłego dostawcy i przyszłego klienta rozwiązania informatycznego, to co z tej książkowej mądrości wynika dla zadowolonych przyszłego dostawcy i przyszłego klienta, spędzających miłe chwile na tuż-tuż przed podpisaniem kontraktu powiedzmy w restauracji jakiejś. Wynika z tego, że bywają takie przypadki, w których warto choćby na sam koniec przejrzeć na oczy i zerwać zaręczyny. Zaloty - my to już wiemy - to tylko zaloty, a życie to życie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200