Informatyka w czasie zarazy

W reklamowej wkładce do jednego z niedawnych numerów naszego tygodnika można było przeczytać, że "w dobrze zorganizowanym i zarządzanym dziale utrzymania IT awaria nie wywołuje paniki, a jedynie wyzwala proces, który w jasno określony sposób zminimalizuje jej skutki i zapewni ciągłość pracy biznesu".

W reklamowej wkładce do jednego z niedawnych numerów naszego tygodnika można było przeczytać, że "w dobrze zorganizowanym i zarządzanym dziale utrzymania IT awaria nie wywołuje paniki, a jedynie wyzwala proces, który w jasno określony sposób zminimalizuje jej skutki i zapewni ciągłość pracy biznesu".

Zapewne dlatego, żem starej nieco daty, nie przepadam za terminami typu "utrzymanie" czy "wsparcie" odnoszonymi do informatyki, bo mnie kojarzą się one zupełnie inaczej. Ale akurat nie o to mi chodzi.

Dalej we wspomnianej wkładce było o tym, jak przy pomocy jednego systemu informatycznego, będącego tej wkładki przedmiotem, panować nad całym mnóstwem innych systemów. Podobnych rozwiązań oferuje się zresztą na świecie sporo, w opisie jednak żadnego spośród tych, które widziałem, nie wspomina się nawet o tym, jak miałoby to działać w warunkach np. epidemii jakiejś choroby, mającej zasięg światowy, czyli pandemii.

Głosy o tym, że duże organizacje, i to nie tylko te o globalnej skali działania, winny być na taką ewentualność przygotowane, pojawiają się od czasu do czasu tu i ówdzie, ale nikt jakoś nie chce traktować ich poważnie. A nie chce, bo nie potrzeba specjalnej wyobraźni, by wyczuć, że kryją się za tym wcale niemałe wydatki, skąd niedaleko już do następnego skojarzenia - że do ich ponoszenia zachęca poprzez straszenie ktoś, dla kogo jest to pretekst do łatwego zarobku, równie dobry jak każdy inny.

Sam uważałem dotąd sens prowadzenia przygotowań tego rodzaju za - delikatnie biorąc - dyskusyjny, bo w przypadku naprawdę poważnych sytuacji kryzysowych, o rozległym zasięgu oddziaływania (powódź, trzęsienie ziemi czy rozległe pożary), ludzie i tak koncentrują się na tym, aby wraz z rodziną, sąsiadami i innymi bliskimi, po pierwsze przeżyć, a po drugie chronić co się da z dobytku. Ostatnią rzeczą, która w takim przypadku przyjdzie im do głowy, jest praca. I dotyczy to wszystkich - od wysokich prezesów, po najbardziej szeregowych pracowników.

Przeczytałem jednak niedawno niemiecki artykuł o przygotowaniach, jakie w związku z możliwością wystąpienia takiej czy innej pandemii, podejmują firmy farmaceutyczne, bo przecież od ich sprawności w takich, szczególnie trudnych okolicznościach w znacznym stopniu będzie zależeć skuteczne wyjście z całej sytuacji krytycznej, przy możliwie najmniejszych stratach. A przecież działanie takiego koncernu, czy to w zakresie produkcji, czy dystrybucji jej efektów, to przede wszystkim informatyka.

I w tym właśnie cała sztuka - jak zapewnić działanie informatyki, mimo że wokół szaleje pandemia. Rozważane rozwiązania wychodzą z jednego założenia: pandemia w rodzaju ptasiej grypy szerzy się przez kontakty już chorych z jeszcze zdrowymi. Rozsądne zatem jest pozostawanie w domu i unikanie kontaktów z otoczeniem zewnętrznym. Innym, podobnym rozwiązaniem jest nieopuszczanie miejsca pracy, które jednak, w przeciwieństwie do domu, nie zapewnia warunków do długotrwałego pobytu i zwiększa stres z powodu obaw o losy bliskich.

Przygotowania koncernów farmaceutycznych idą więc w taką stronę, by bardzo nielicznych doglądających trzymać w pracy na miejscu, a reszta, ale też tylko tych najbardziej niezbędnych, ma pracować z domu.

Tylko że wtedy potrzeba w tym domu ciepła, prądu, kanalizacji i wody oraz dostępu do działającej sieci teleinformatycznej. A co do tego czy inni, też pracując z domu, są w stanie zagwarantować ich dostawę bądź dostępność, można mieć uzasadnione wątpliwości.

A skoro wszyscy, którzy tylko mogą, mają pracować z domu, to może - w ramach ćwiczenia o globalnej skali - warto spróbować już teraz?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200