Gdzie jest Duch Czasu, czyli rozmyślania na przełomie roku

Pionierzy cyberantropologii robią co mogą, aby uchwycić Zeitgeist - ducha naszego czasu. Trudno go wyśledzić, bo błąka się gdzieś w sieciach. Bo, jak to bywa z duchem, ten ulata, kędy chce - spiritus flat ubi vult (nb. zetknąłem się już z tłumaczeniem, że spiritus flat to "płaski duch" - a dlaczegóż by nie, skoro np. flat tax to "płaski podatek"?). W przypadku duchów jest to jednak bez sensu, bo nie mają one dających się obliczyć wymiarów.

Pionierzy cyberantropologii robią co mogą, aby uchwycić Zeitgeist - ducha naszego czasu. Trudno go wyśledzić, bo błąka się gdzieś w sieciach. Bo, jak to bywa z duchem, ten ulata, kędy chce - spiritus flat ubi vult (nb. zetknąłem się już z tłumaczeniem, że spiritus flat to "płaski duch" - a dlaczegóż by nie, skoro np. flat tax to "płaski podatek"?). W przypadku duchów jest to jednak bez sensu, bo nie mają one dających się obliczyć wymiarów.

Nasza antropologia codzienności w epoce komputera i sieci jest obfita w źródła. Przyszły jej badacz będzie miał materiału pod dostatkiem. Drzewiej bywało z tym gorzej. Zawsze jednak coś się udawało odkopać. Najciekawsze dla antropologa są dobrze zachowane odpady odkopane przez archeologów: one informują o wielu rzeczach i odkrywają mnóstwo tajemnic: czym nasi przodkowie się żywili, jakich przedmiotów używali na co dzień, w co je pakowali itp. Gorzej jest ze szczątkami ludzkimi: miękkie tkanki nie pozostawiają skamielin - nie dziwi więc, że nie rozwinęła się antropologia porównawcza w dziedzinie mózgu i seksu (chyba że udaje się natrafić na ciała przodków zamrożone w lodowcach).

Wirtualne śmietniki

Wiemy, co to jest UFO, weszło ono na trwałe do kultury popularnej, wyrażając potrzebę mistycyzmu i tajemniczości, która była obecna we wszystkich kulturach, także w tej naszej, ponoć superracjonalnej. Czas już, by zająć się UNO - unidentified net object - niezidentyfikowany obiekt sieciowy. Takich obiektów coraz więcej lata w sieci i nie potrafimy ich zidentyfikować. Tym się powinni zająć badacze sieciowej kultury i antropologii.

Żyjemy w kulturze nie tyle gromadzenia dóbr, ile ich szybkiego konsumowania i wyrzucania. Ta kultura przenosi się do Internetu. Jest to w części sezam, ale także jeden wielki śmietnik, który jednak szybko znika i jest zastępowany przez nowy. Buszują po nim UNO. Jest w nim mnóstwo odpadów i odchodów. Niestety, e-kultura życia codziennego w sieci nie zna instytucji e-saperki, której realna poprzedniczka była na wyposażeniu każdego kulturalnego harcerza i turysty na biwaku. Szkoda, że nie wymyślono dotąd takiej wirtualnej saperki, no i e-dołka z odpowiednią ikonką.

Bez tego wszędzie natrafić można na ślady e-fizjologii. Nie odbywa się więc cyfrowa praca organiczna przetwarzająca odpady na energię. Pod tym względem jesteśmy jeszcze w jaskini. Prawda, mamy od lat ikonkę kosza, która ewoluowała od niemal ćwierćwiecza, bo właśnie w 1981 r. koncern Xerox opracował pierwsze e-biurko na monitorze komputera, na którym są wszystkie potrzebne do pracy z nim sprzęty, łącznie z koszem. Ciekawe, że tym samym kosz został nobilitowany, bo znalazł się na biurku, a nie pod nim.

Nie lepiej jest ze sprzętem. Wszystko podlega dziś recyklingowi. Do tego są już kolekcjonerzy starych komputerów i systemów operacyjnych, ale wątpię, żeby one rzeczywiście dłużej przetrwały; może tylko w nielicznych muzeach techniki.

Oczywiście, nikt zdrowy na umyśle i moralności nie chce wybuchu wulkanu. Byłaby to jednak szansa na zachowanie przez 2 tys. lat dzisiejszego pejzażu antropologicznego ukazującego relację człowieka z komputerem, gdyby lawa zalała centrum kultury komputerowej, np. w Dolinie Krzemowej. Po odkopaniu z popiołów ukazałby się widok człowieka siedzącego przy komputerze; nie byłoby śladu homo erectus.

Już jakiś czas temu Ogden Nash zauważył, że żyjemy w epoce homo sedens: ci, którzy pracują na siedząco - to dzisiejsza elita władzy i pieniądza. Są oczywiście także siedzący, którzy nie mają z tego żadnych profitów, a raczej same przykrości, ale ja się tu nie zajmuję bieżącą polityką. W przeszłości ciężar aktywności gospodarczej spoczywał na stojących (przy taśmie) i chodzących (za pługiem). Tylko ich uważano za produkcyjnych. Trochę się to dziś zmienia: na chodząco załatwia się wiele interesów z komórką przy uchu (walkie-talkie business).

Nie wiem, czy moi koledzy-antropolodzy się nie obrażą, jeśli ogłoszę koniec ich dyscypliny.

Żyjemy wszak w wieku małpy@ i myszki. Czyżby ewolucja zatoczyła koło, skoro wróciliśmy do małpy, od której pochodzimy (choć nie wszyscy poszli dalej)? Sam łapię się na tym, że na widok małpy chcę jej odruchowo wysłać e-maila. Gdyby małpę nauczono czytać i podsunięto jej traktat Darwina "O pochodzeniu gatunków", to z pewnością przeżyłaby szok. Obrońcy zwierząt nie powinni do tego dopuścić.

Koniec człowieka - narodziny end usera

Era informatyczna tym się różni od kamienia łupanego, że wtedy człowiek nie używał inteligentnych narzędzi, więc sam musiał być mądrzejszy; era kamienia znaczy, że człowiek używał prymitywnych narzędzi, w erze informacji prymitywny człowiek używa inteligentnych narzędzi. Kiedyś, gdy się chciało spotkać tzw. knowledge workera, to się szło do fryzjera albo brało taksówkę. Oni wiedzieli wszystko. Zazdrościłem im tego. To wielka strata dla kraju, że jedyni ludzie, którzy wiedzą, jak najlepiej rządzić, siedzą za kółkiem albo strzygą włosy.

Wszystko już było. Znajomy góral, którego wprowadziłem w tajniki biometrycznej fascial recognition, oświadczył, że z własnego doświadczenia wie, iż ta funkcja wyłącza się po drugiej półlitrówce. Przy pracy z komputerem potrzebna jest nie tylko funkcja rozpoznawania twarzy, ale także liter i innych symboli. Do tego trzeba być trzeźwym. Bez tego komunikacja staje się niesemantyczna, co jest eleganckim określeniem bełkotu. Wedle mojej prywatnej prognozy, komputer zawita pod strzechy dopiero wtedy, gdy będzie bardziej popularny od abstynencji (która podobno jest uleczalna, jeśli wcześnie wykryta). Tom Robbins sądzi inaczej. Jego zdaniem ludzkość rozwijała się nie dlatego, że ludzie byli trzeźwi, odpowiedzialni i ostrożni, ale dlatego, że byli rozbawieni, buntowniczy, niedojrzali i często pijani. Chyba ma trochę racji Eduardo Galeano mówiąc, że wszyscy jesteśmy śmiertelni do trzeciej półlitrówki. Wszechświat wtedy zaczyna być widoczny jak na dłoni.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200