Floryda i Osnabrück

Sławetne kłopoty z liczeniem głosów na Florydzie podczas amerykańskich wyborów prezydenckich przez kilka tygodni trzymały świat w napięciu.

Sławetne kłopoty z liczeniem głosów na Florydzie podczas amerykańskich wyborów prezydenckich przez kilka tygodni trzymały świat w napięciu.

Uchodzący za prymusa demokracji i nowoczesności, wielki i potężny kraj stał się nagle tematem zjadliwych dowcipów. Szacowna tradycja poległa w starciu z technologią i to na poziomie elementarnym. Być może, gdyby różnica głosów oddanych na dwóch głównych kandydatów nie była tak nieznaczna, gdyby nadto nie było trzeciego, komisje wyborcze nie stanęłyby wobec trudności, które wykorzystywali rzecznicy konkurujących obozów politycznych, wciągając w sam środek sporu sądy, do niedawna uchodzące za ostoję niezależności i bezstronności. Zresztą, jak wiadomo, o ostatecznym rozstrzygnięciu zadecydował kalendarz wyborczy, ustawowe terminy ogłoszenia wyników głosowania, których w żaden sposób nie można było przekroczyć.

Przypadek amerykański był jedyny w swoim rodzaju. Historia zna wiele przykładów fałszowania wyborów, manipulowania głosami wyborców, głosowania pod presją strachu lub pod wpływem przekupstwa. Jak się jednak wydaje, nigdy dotąd nie zdarzyła się w demokratycznym, cywilizowanym kraju sytuacja, by obliczając oddane głosy po prostu nie potrafiono jednoznacznie określić, na kogo głosował poszczególny wyborca. Czy i jakie wnioski na przyszłość wyciągną z tego osobliwego doświadczenia Amerykanie, a ściślej mówiąc władze kilku hrabstw w stanie Floryda, za wcześnie jeszcze przewidywać, ale warto przy tej okazji przyjrzeć się pewnej próbie zmiany techniki obliczania głosów na kontynencie europejskim. Chociaż rzecz miała tu wymiar znacznie szerszy: właściwym celem jest znaczące zwiększenie wskaźnika frekwencji wyborczej, a jednocześnie zmniejszenie kosztów przeprowadzenia wyborów.

Na uniwersytecie w Osnabrück, w Republice Federalnej Niemiec, od kilku lat prowadzone są prace nad internetowym systemem głosowania. Kieruje nimi Dieter Otten, znany jako badacz życia społecznego i zarazem specjalista w dziedzinie Internetu. Jego kilkunastoosobowy zespół realizuje przedsięwzięcie ambitne i wręcz pionierskie: umożliwienie wyborcom udziału w wyborach za pomocą klawiatury komputera, zamiast odwiedzania lokalu wyborczego czy nadawania na poczcie listu z wypełnioną kartą do głosowania.

Nie jest to bynajmniej melodia odległej przyszłości. System jest gotów tak od strony programowej, jak i technologicznej, obecnie trwają kolejne testy na stosunkowo niewielkich grupach wyborców. Już pierwsza próba wypadła pomyślnie. Na miesiąc przed wyborami do Bundestagu, w sierpniu 1998 r., uczestniczyło w niej 17 tysięcy wyborców, starając się przewidzieć szanse koalicji SPD w konfrontacji z Zielonymi. Rzeczywiste rezultaty wrześniowych wyborów różniły się zaledwie o 1,1 proc. od wcześniejszych obliczeń komputerowych.

Wkrótce potem zaplanowano dalsze próbne wybory: samorządu - przez kilkadziesiąt tysięcy ubezpieczonych w jednej z kas chorych, przeprowadzone zresztą równolegle z wyborami metodą tradycyjną, następnie - w krajowym urzędzie statystycznym Brandenburgii. Co prawda zadanie było tam łatwiejsze, gdyż w urzędach i kasach chorych istnieją rejestry, stanowiące podstawę do identyfikacji każdego uprawnionego do głosowania. Legitymując się nadanym numerem osobowym, można zatem brać udział w wirtualnych wyborach. Ale gdy przed rokiem swój parlament wybierali studenci uniwersytetu w Osnabrück, był to już nie test, lecz formalne i ostateczne wybory.

Największym egzaminem dla zespołu Ottena będą zaplanowane na jesień tego roku wybory burmistrzów Brandenburgii. Do tego czasu każdy wyborca musi się zarejestrować w swojej gminie jako „wyborca internetowy”. Otrzyma wówczas potwierdzenie swego podpisu elektronicznego, zaszyfrowanego w postaci 2048-cyfrowej liczby pierwszej. Aby wziąć udział w wyborach, trzeba będzie najpierw wsunąć „chipkartę” do czytnika, powszechnie dostępnego w handlu. Tą drogą zostanie sprawdzona tożsamość wyborcy i jego prawo do głosowania via Internet, a dokładniej - via centralny komputer zainstalowany w jednym z gmachów administracji uniwersyteckiej w Osnabrück.

Głównym problemem, przed jakim stanęli autorzy programu wirtualnych wyborów, było zapewnienie absolutnego bezpieczeństwa danym, czyli decyzji wyborcy, na kogo głosował. Wykluczono od razu przesyłanie tej informacji za pomocą WWW lub e-maila, ponieważ „byłoby to równie utajnione, jak treść kartki pocztowej”. Rozwiązanie znaleziono w postaci protokołu FTP. Dzięki temu informacja trafia do celu najkrótszą drogą wprost do centralnego komputera, zamiast wędrować przez liczne pośrednie komputery, tak jak to jest regułą w przekazie WWW. Co więcej, gigantyczny potencjał tego komputera określa liczba przekazywanych jednocześnie 500 tys. informacji, co jest odpowiednikiem 3 tys. równolegle przesyłanych przekazów ISDN.

Wszystko to wymaga równie ogromnych nakładów finansowych. Koszt centralnego komputera wynosi 500 tys. DM, ale nie jest to bynajmniej największa pozycja w rachunku kosztów. Założeniem przedsięwzięcia jest wprowadzenie wirtualnych wyborów na poziomie całego państwa i to na wszystkich poziomach - od federalnego do gminnego. A to z kolei pociąga wyposażenie każdego obywatela w chipkartę, co kosztowałoby skarb RFN okrągło 250 mln DM, przy czym każdy obywatel musiałby ponadto jeszcze z własnej kieszeni zapłacić za czytnik, którego cena może przekroczyć 80 DM. Są to sumy niemałe, ale jak dowodzą znawcy przedmiotu, w wyborach przeprowadzanych tradycyjnym sposobem wydatek na jedną kartkę wyborczą obciąża budżet federalny kwotą 13 DM. Na dłuższą metę, przejście na system głosowania wirtualnego byłoby wysoce opłacalne, gdyż na jeden oddany głos średnie nakłady nie przekraczałyby 1 DM!

Z punktu widzenia ekonomicznego korzyści byłyby jeszcze większe, chipkarta mogłaby bowiem służyć również do innych celów. Odpowiednio rozszerzony zakres dostępu umożliwiałby posługiwanie się nią w zakupach internetowych lub przyczyniłby się do zaoszczędzenia osobistych wizyt w urzędach skarbowych i biurach administracji lokalnej.

W skali ogólnospołecznej czy politycznej wprowadzenie systemu głosowania za pomocą chipkarty mogłoby stanowić decydujący krok w kierunku zapewnienia udziału w wyborach znacznie większej niż dotychczas liczby uprawnionych do głosowania. Wiadomo bowiem, że konieczność pójścia do lokalu wyborczego zniechęca wielu wyborców do oddania swego głosu, często na spadek frekwencji wpływa nawet zła pogoda, zwłaszcza na wsi, gdzie lokale wyborcze bywają znacznie oddalone. Głosowanie korespondencyjne, pozornie wygodniejsze, wymaga przecież pójścia na pocztę. Kiedy ten „obywatelski obowiązek” będzie można spełnić nie wychodząc z domu, można spodziewać się, że wskaźniki frekwencji wyborczej wzrosną. A gdy się mówi o społeczeństwie obywatelskim, ten wskaźnik jest bardzo istotny.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200