E-mailem i solą

No to przeżyliśmy koniec starego i początek nowego wieku. Bez problemów ani specjalnych zawirowań. Nie żebym się ich specjalnie obawiał, bo jak pewnie pamiętacie Państwo, przeszło rok temu w felietonie Dlaczego, do k... dałem wyraz całkowitej obojętności w stosunku do tak zwanych dat przełomowych.

No to przeżyliśmy koniec starego i początek nowego wieku. Bez problemów ani specjalnych zawirowań. Nie żebym się ich specjalnie obawiał, bo jak pewnie pamiętacie Państwo, przeszło rok temu w felietonie Dlaczego, do k... dałem wyraz całkowitej obojętności w stosunku do tak zwanych dat przełomowych.

A jednak w jakimś sensie rok dwutysięczny był wyjątkowy. Objawiło się to nowym zachowaniem rodaków na obczyźnie, co jako osoba zagraniczna (czytaj felieton Gałka dopochwowa) zauważyłem w toku obserwacji uczestniczącej.

Otóż tak się złożyło, że kilkanaście osób z kraju i z zagranicy odwiedziło mnie ostatnio, spędzając po kilka nocy każda pod wspólnym dachem. W dawnych czasach Polak rzucony poza ojczyzny łono przede wszystkim starał się znaleźć źródło tanich zakupów, a w drugim kroku brał się do nocnych rodaków rozmów, wspomaganych wysokim procentem wyskoku, zwykle przywiezioną półlitrówką. Ten rytuał powtarzał się jak w zegarku i muszę przyznać, że był tyle przyjemny, co i męczący, bo niestety przyjaciel Katz nie opuszczał mnie nigdy.

Tak więc na odwiedziny znajomych przygotowałem się dokumentnie. W lodówce mroził się alkohol nie zawierający tzw. fuzli, zaś obok czekał duży pojemnik białego jak śnieg jogurtu. Nie wiem jak dla Państwa, ale dla mnie jest to najlepsze lekarstwo następnego dnia po tzw. nadużyciu. Od razu chcę zaznaczyć, że stan taki zdarza mi się bardzo rzadko, ale przygotowanym być trzeba. Jakoż i nie zawiodłem się, w barku pojawiło się kilka krajowych wyrobów przemysłu spirytusowego, z których największą radością napawał mnie widok zielonej trawki, w Hameryce z bliżej nie znanych powodów nie spotykanej w sklepach monopolowych. Zawartość barku wzbogaciła się, ale nie nastąpił proces odwrotny, gdyż zamiast konsumpcji wszyscy odwiedzający jak jeden mąż z żoną w pierwszych słowach powitania żądali dostępu do e-maila. Żadnego tam ściskania się na misia, żadnych wspomnień z młodości, żadnych okrzyków: "Aleś Ty się stary nic nie zmienił", tylko proste pytanie: "Czy mogę sprawdzić pocztę?", na które właściwie trudno było odpowiedzieć inaczej niż włączeniem komputera i skonfigurowaniem kolejnego rachunku.

Okazało się też, że w ramach walki ze spamem (czytaj felieton Spam, czyli przysmak śniadaniowy) zdecydowana większość serwerów pocztowych nie pozwala wysłać listów, o ile nie podłącza się do nich ze znanego im adresu IP, co w praktyce przekreśla możliwość aktywnego korzystania z rachunku. Poza tymi na HotMailu (http://www.msn.com/). Tak więc proszę nie zdziwić się, jeśli ktoś nagle dostanie list ode mnie, bo to może oznaczać, że nasz wspólny znajomy zamiast konsumować procenty, woli klepać w klawiaturę.

Opisanych kilkanaście w sumie przypadków wskazuje jasno na zmianę tradycyjnego polskiego obyczaju - już nie chlebem ani solą, tylko e-mailem witać trzeba rodaków! Być może w niedalekiej przyszłości także inne krajowe obyczaje pójdą tą drogą i na przykład w czasie dożynek starosta, zamiast chleba wypieczonego z nowego ziarna, będzie podawał gospodarzowi premierowi telefon komórkowy z WAP-em. Problem, czy powinien telefon posypać solą przed użyciem? Zaś zamiast tradycyjnego pożegnania poprzez wypicie strzemiennego, gość będzie zapraszany do komputera, by mógł sobie jeszcze przez chwilę poszperać po sieci. To będą czasy!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200