Dwudziestka z dużym plusem

Z dużą, naprawdę dużą przyjemnością przeczytałem w CW artykuł red. red. Gamdzyka i Kosielińskiego o początkach branży informatycznej w Polsce. Tekst jest napisany brawurowo, a jednocześnie i ciepło i rzeczowo.

Jak to z historią bywa - każdy postrzega ją po swojemu. Toteż nieco inne mam zdanie o fenomenie komputera K-202, inaczej też widzę rolę (w tym zakresie) ówczesnych polskich władz, a sam tytuł artykułu napędzi mi pewno kolejnych studentów, którzy twierdzą, że komputery powstały w latach 80.

Z całą zaś przyjemnością rozwinę tu niektóre, podjęte przez Autorów wątki. W pierwszej kolejności - sklepy komisowe i nieoceniony BOMIS, czyli Biuro Obrotu Materiałami i Surowcami (taki jakby komis dla przedsiębiorstw).

Komisy, tradycyjnie pośredniczące w handlu rzeczami używanymi, u nas oferowały głównie nowe towary, przywożone przez rodaków z zagranicy lub otrzymywane przez nich stamtąd w paczkach, zazwyczaj niedostępne w zwykłej sieci handlowej. Do najlepiej zaopatrzonych należały komisy na Wybrzeżu, gdzie stały dopływ towaru zapewniali marynarze. Toteż, gdy pod koniec lat 60. moja ówczesna firma chciała przed końcem roku (syndrom IV kwartału - obecny do dziś!) kupić kilka mechanicznych maszyn do liczenia, zaopatrzony w czeki, ruszyłem, najpierw do Trójmiasta a potem do Szczecina. Przywiozłem chyba razem z 10 sztuk, i - co najważniejsze, a wcale nie łatwe w tym trybie do osiągnięcia - wszystkie identyczne, szwedzkie Odhnery, uchodzące wówczas za najlepsze w świecie. Jeden kosztował coś około 30 ówczesnych tysięcy, czyli wtedy - całkiem niezły roczny zarobek

Podobną rolę pełnił w latach 80. wspomniany BOMIS, który od wracających z zagranicy kupował komputery, drukarki i podobny sprzęt. Tu jednak wybór był już nieporównanie większy (a zarobek mniejszy), niż kiedyś w komisach: przykładowo poznański BOMIS, na Starołęce, wyglądał w tamtych czasach jak niezły salon komputerowy.

Poważną przeszkodę dla zakupów sprzętu z Zachodu stanowił CoCom - kontrolowana przez USA organizacja, z siedzibą w Paryżu, kontrolująca sprzedaż wszelkiej techniki na Wschód. Gorsze jeszcze (na zasadzie "bardziej święty od papieża") było brytyjskie ministerstwo przemysłu i handlu, czyli DTI. Jedną z moich specjalności było wtedy pisanie ankiet-wniosków do CoCom, co robiłem - w ramach koleżeńskiej przysługi - również dla kolegów z innych firm (nie wspominając o znajomości "sposobów" na urzędników DTI). Po jakimś czasie, (np. pół roku), CoCom na coś tam zezwalał, a cała reszta zależała potem od celników. Pomny losu Romana Polańskiego i tego, że chciałbym żeby mnie jeszcze tu i tam wpuścili, napiszę eufemistycznie, że widziałem tylko, jak na jedną paletę pakuje się po dwa używane napędy dyskowe (wtedy spore szafki) i tak długo owija folią termokurczliwą, aż całość wygląda na pojedyncze urządzenie. I wiezie się to do brytyjskiego składu celnego i cli jako jedną sztukę...

Gdzieś w drugiej połowie lat 80. można było zwalniać pracowników (razem z etatami) za sporą odprawą i bodaj jeszcze tanim kredytem na założenie własnej firmy. Jeden z naszych kolegów zapalił się do tego pomysłu i chciał, żeby go w tym trybie zwolnić (bo gdyby odszedł sam, nie dostałby tych przywilejów). Na każde zwolnienie musiały wtedy zgodzić się również związki zawodowe, a te - broniły go do upadłego!

A tak w ogóle - to dużo, bardzo dużo o historii polskiej informatyki jest w wydanej niedawno przez Górnośląski Oddział PTI książce pod redakcją Piotra Sienkiewicza i Jerzego S. Nowaka - "Społeczeństwo informacyjne - krok naprzód, dwa kroki wstecz".

Aha - i jeszcze jedno: w czeskim w ogóle nie ma litery "w".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200