Drużyna tygrysa

Nadal nie wiadomo, czy 28 października 2007 roku będziemy mogli bez paszportów wjechać do krajów obszaru Schengen obejmującego - obok niemal wszystkich krajów Unii Europejskiej - także Norwegię, Islandię i, w perspektywie, Szwajcarię.

Nadal nie wiadomo, czy 28 października 2007 roku będziemy mogli bez paszportów wjechać do krajów obszaru Schengen obejmującego - obok niemal wszystkich krajów Unii Europejskiej - także Norwegię, Islandię i, w perspektywie, Szwajcarię.

Kluczowe jest przygotowanie polskiej części systemu informatycznego SIS II, a to jakoś nie chce się stać, bo od wielu lat trwają przepychanki kompetencyjne pomiędzy resortami. A gdy wreszcie pojawia się pełnomocnik, to ma kłopoty z wyegzekwowaniem działań ze strony innych ministerstw i urzędów.

Każda znana mi organizacja ma ten sam problem: przedsięwzięcia przechodzą w poprzek struktury, zmieniają ludziom środowisko pracy i dokładają jednym obowiązków, żeby innym ubyło i per saldo się opłacało. Nic dziwnego, że realizowanie ich wewnątrz jednego działu powoduje nieustające tarcia i konflikty. W organizacji z dużymi, autonomicznymi komórkami wewnętrznymi (ministerstwami, departamentami, agencjami) realizacja zadań tego rodzaju jest działaniem na poły samobójczym.

Jeśli takiego przedsięwzięcia nie "umocuje" się odpowiednio, nikt nie jest zainteresowany doprowadzeniem go do finału, a jedynie wykazaniem, że on swoje zrobił, tylko inni przeszkadzali. Dlatego myślę, że w Polsce - zamiast powoływać ad hoc Pełnomocników do Ważnych Spraw - trzeba po prostu powołać dyrekcję projektów jako ciało odpowiedzialne za prowadzenie przedsięwzięć w administracji państwowej. Najlepiej by był to dział podległy bezpośrednio premierowi, składający się z doświadczonych, ale nadal dość młodych ludzi, którzy akurat chcą popracować nad czymś ważnym - taka "drużyna tygrysa".

Powołanie osobnej dyrekcji zajmującej się tylko wdrożeniami miałoby kilka zalet. Przede wszystkim oderwałoby projekty od międzyministerialnych waśni. Po drugie, ktoś byłby zainteresowany skutecznością rozwiązania, a nie prowadzeniem działań pozorowanych. Wreszcie, struktury europejskie miałyby jednego partnera do rozmowy o programach realizowanych pod auspicjami UE.

W jednym miejscu zostałyby skoncentrowane kompetencje - a zauważmy, że prowadzenie projektów to dość unikatowy zestaw umiejętności: zarządzanie wymaganiami, harmonogramem, ryzykiem, finansami itd. We współczesnym świecie nieomal każdy projekt ma swój wymiar informatyczny - i właśnie w dyrekcji projektów można by umieścić centrum kompetencyjne dla wdrożeń systemów. Oprócz tego należałoby przyjąć jedną, spójną metodykę i zbudować tzw. biuro projektów (project office), które na bieżąco zajęłoby się nadzorowaniem oraz raportowaniem wszystkich dużych przedsięwzięć realizowanych w urzędach. W jednym miejscu znalazłoby się te kilkadziesiąt osób, które nie robiłyby nic innego - tylko projekty - i na czas trwania danego przedsięwzięcia obejmowałoby je całkowicie w posiadanie.

Nasze niewydolne struktury z czasów CK monarchii po prostu nie nadają się do realizacji złożonych i kosztownych przedsięwzięć z dużą dozą informatyki. Unikatowy warsztat, ściśle zdefiniowane kompetencje i zorientowanie na efekt działań, nie na samo działanie - te właśnie cechy odróżniałyby rządową dyrekcję projektów od jakichś spec-pełnomocników czy osób odpowiedzialnych w poszczególnych ministerstwach. Sądzę, że to po prostu dobry pomysł i myślę, że koszty powołania takiej struktury będą nieduże i niewspółmierne do korzyści, które przyniesie działalność dyrekcji. Być może w euforii powoływania Rzeczpospolitej o Kolejnym Numerze ktoś przeoczył, że świat wrzucił turbodoładowanie i czy nam się podoba czy nie musimy poruszać się z podobną prędkością.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200